Proszę Państwa, oto Jaś – chłopiec, który z pozoru ma cudowne życie. Bezpieczny dom, opiekuńczy, nawet bardzo opiekuńczy rodzice.
Wielu mu tego zazdrości i skrycie marzy, aby znaleźć się na jego miejscu. Niewielu domyśla się, co tak naprawdę dzieje się w sercu Jasia.
Chłopiec dobrze radzi sobie w szkole. Mama uważnie kontroluje wszystkie jego zadania domowe, często robi je z nim, a jeśli trzeba, to nawet za niego. Rodzice uważają, że nauka jest najważniejsza, więc z konieczności stała się jego pasją. Z wszystkich innych obowiązków został zwolniony. Zresztą, to wcale nie musiałaby być nauka. Równie dobrze Jaś mógłby grać na pianinie, czy uprawiać jakiś sport; robić to i tylko to. Z każdego innego zadania rodzice wyręczają go szybko i skutecznie – tak skutecznie, że nie musi tracić czasu, żeby uczyć się ich tak, jak czynią to jego rówieśnicy. Nie musi też podejmować samodzielnych decyzji – od tego jest przecież tata. On najlepiej wie, co jest dobre, a co złe, co trzeba wybierać, a z czego rezygnować. Jaś nie musi więc troszczyć się o takie sprawy, bo gdy na horyzoncie pojawia się najmniejsza trudność, natychmiast któryś z rodziców przybywa z odsieczą, szybko wybawiając go z kłopotu. Zresztą, kiedyś nawet próbował raz czy drugi wziąć sprawy we własne ręce, ale wszystko popsuł. Tata się zezłościł, mama skrytykowała i od tego czasu już nie próbuje. Dobrze jest tak, jak jest. Tylko czasem jakoś tak dziwnie robi mu na duszy, gdy pomyśli sobie, że jego koledzy biegają teraz po podwórku i wyczyniają razem różne śmieszne rzeczy, a on nie może, bo jak powiedziała mama – jemu to nie służy. Nie może też urządzać samodzielnych wypraw do kina, do sklepu, do parku, na spacer, na lody – odpowiednio, oczywiście, do swego wieku – bo dla niego to niestosowne, a poza tym niebezpieczne. Jaś siedzi więc w domu, wychodzi z rodzicami, a jeśli samodzielnie to tylko na chwilę i w ściśle wyselekcjonowanym gronie umiejętnie dobranych osób. Oczywiście przez rodziców. Proszę Państwa, oto Jaś. Dziś jeszcze w miarę beztroski, już wkrótce jednak – przygnieciony brzemieniem przytłaczającego poczucia swej zależności i niekompetencji.
Historia Jasia, to opowieść o niejednym z nas. Zdarzało się bowiem, że to właśnie my, w naszym życiu rodzinnym, w okresie dziecięcym i w wieku dorastania, na własnej skórze doświadczaliśmy tego rodzaju emocjonalnego uwikłania. Tak, uwikłania właśnie, ponieważ nadopiekuńczość, stawianie nadmiernie surowych granic i pozbawianie wszelkiej samodzielności jest formą uwikłania nierzadko narastającego latami i ostatecznie – głęboko uszkadzającego. Jakie mogą być jego efekty? Z czasem mały Jaś zmieni się w dużego Jana, który nie będzie wierzył we własne możliwości, ponieważ przez całe życie traktowano go jak kogoś, kto z niczym nie jest w stanie sobie poradzić. Będzie więc nieustanie potrzebował czyjejś pomocy, obecności, wsparcia. Trudno oczekiwać od dużego Jana, żeby podejmował samodzielne, dojrzałe czy odważne decyzje, ponieważ gdy zostanie postawiony wobec konieczności dokonania wyboru, będzie czuł się bezradny i nieużyteczny – niezdolny do wzięcia spraw w swoje ręce. A jeśli nawet, ostatecznie, uda mu się coś wybrać, do głosu dojdą męczące wątpliwości, czy aby na pewno dobrze postąpił. Jan będzie więc uzależniony od innych – od ich wsparcia, pomocy. Zaopiekowany – odzyska równowagę i chwyci swój rytm, jednak nieustannie będzie oczekiwał wyręczania go w sprawach trudnych, bezpiecznego środowiska, w którym skryje się jak w inkubatorze, dziwiąc się, że otaczających go bliskich irytuje jego niesamodzielność. Jan nie będzie miał poczucia, że jego nieustanne poleganie na innych jest niezdrowe, a ciągła potrzeba wsparcia – nadmiarowa i frustrująca dla ofiar jego bezradności. W takim też prawdopodobnie kluczu Jan opracuje swą relację z Bogiem. Wiara stanie się dla niego rodzajem instytucji pomocowej, a Bóg – przedstawicielem duchowego biura obsługi klientów, do którego Jan zgłaszać się będzie z każdą potrzebą – po wsparcie i pomoc – oczekując wymiernych efektów. Nic więc dziwnego, że będą to trudne wizyty. Bóg bowiem bardzo chętnie odpowiada na potrzeby swoich dzieci, rzadko jednak we wszystkim je wyręcza. Zdecydowanie częściej wzmacnia i uzdalnia do samodzielnego rozwiązania zaistniałych trudności. Nie chodzi bowiem o to, żebyśmy się dobrze poczuli, ale o to, żebyśmy rozwinęli skrzydła życiowej zaradności i duchowej wolności. Taki jest sposób Boga na małego Jasia i na dużego Jana. Taki jest Jego sposób na nas.