Cóż, mówię to z prawdziwym bólem, ale tak jest w istocie: czasem, żeby coś zmieniło się w naszym życiu na lepsze, musi pojawić się piorun z nieba.
Cóż, mówię to z prawdziwym bólem, ale tak jest w istocie: czasem, żeby coś zmieniło się w naszym życiu na lepsze, musi pojawić się piorun z nieba. I nie zawsze będzie to jedynie metafora. W przypadku dzisiejszego patrona potrzebny był prawdziwy niebieski grom, który omal go nie zabił. Miało to miejsce w roku 1115 i sprawiło, że człowiek ten zaczął inaczej patrzeć na świat. Bo do tego momentu, choć wszystko w jego życiu było bardzo pobożne, to nie było po Bożej myśli. Urodził się w porządnej, szlacheckiej, katolickiej rodzinie z Nadrenii. Zgodnie ze zwyczajem został kanonikiem w Xanten, co oznaczało nie tyle powołanie do stanu kapłańskiego, ile stosowną pensję na swoje utrzymanie. Następnie dostał się na dwór cesarski, gdzie choć był świeckim, została mu złożona oferta objęcia biskupiej stolicy. Oferta kusząca, bo liczył już sobie 35 lat. Tak, grom z jasnego nieba był mu potrzebny, żeby jego życie nie skończyło się jedną wielką katastrofą. Po tym wydarzeniu zmienił się – co chyba nie jest zbyt dziwne – błyskawicznie. Wstąpił do benedyktynów, podjął pokutę i modlitwę, wyrzekł się godności i majątków kościelnych. W opactwie otrzymał również święcenia kapłańskie. Gdy dowiedział się, że w pobliskiej Galii przebywa właśnie nowy papież, Gelazjusz II, udał się do niego niezwłocznie i złożył mu hołd, prosząc o zezwolenie na głoszenie kazań w całym Kościele. Zezwolenie takie uzyskał i odtąd zaczął się w jego życiu nowy rozdział. Choć jemu samemu nie starczyło sił do tego, żeby chodzić z miasta do miast i z wioski do wioski, głosząc Dobrą Nowinę i wzywając do zmiany obyczajów, to jednak miał w sobie charyzmę potrzebną do tego, żeby dzieło to się dokonało. Jak? Poprzez założoną w Boże Narodzenie roku 1121 nową wspólnotę zakonną, która miała w całości oddać się apostolskiej pracy nad reformą obyczajów kleru i wiernych. Bracia postanowili praktykować to, do czego mieli zachęcać innych, dlatego związali się ślubem ewangelicznego ubóstwa, czystości i posłuszeństwa przełożonym. I tak to, na 100 lat przed św. Dominikiem, pojawił się zakon Kanoników Regularnych Ścisłej Obserwy, który zapoczątkował to, co później przejęli dominikanie. A co stało się z bohaterem naszej dzisiejszej historii? Moc gromu towarzyszyła mu do końca życia – został wybrany kanclerzem Rzeszy i arcybiskupem Moguncji. Szczególnie w tym ostatnim przypadku jego zasadniczość i surowość stały się powodem rozruchów, a w konsekwencji opuszczenia przez niego miasta. No cóż, nikt nie mówi, że święci mają być łatwi w obejściu. A on z pewnością taki nie był. Kto? Św. Norbert, biskup i założyciel wspólnoty norbertianów.