Co nas w życiu pasjonuje? Wokół czego jesteśmy się w stanie zjednoczyć? Gdyby szukać odpowiedzi na tak postawione pytania w przestrzeni medialnej, to mogłaby być nieco przerażająca.
Co nas w życiu pasjonuje? Wokół czego jesteśmy się w stanie zjednoczyć? Gdyby szukać odpowiedzi na tak postawione pytania w przestrzeni medialnej, to mogłaby być nieco przerażająca. Wyszłoby na to, że najczęściej tworzymy jakąś pokraczną wspólnotę jednoczeni złem dostrzeganym w innych. Gdybyśmy jednak, zamiast na internetowych forach, poszukali tego co nas łączy w liturgicznym kalendarzu, to trudno byłoby nam przeoczyć jego – Askaniusza, młodego człowieka rodem z królestwa Neapolu. Co takiego uczynił, że zapadłby nam w pamięć? Otóż tak samo jak i my, on również dostrzegał w ludziach zło. Widział je w więźniach, galernikach, skazańcach idących na szafot. Tyle tylko, że on się tym niezdrowo nie ekscytował. Nie osądzał ani nie potępiał. Nie czuł się też lepszym tylko z tego powodu, że inni są dużo gorsi. Po co więc w ogóle poświęcał im uwagę? Po co zbierał wokół siebie innych, patrzących na świat podobnie jak on? Odpowiedź jest niezwykle prosta – bo ten 25-latek owszem, dostrzegał w ludziach z marginesu zło, ale szukał w nich jedynie dobra. I w ciemnościach lochów czy więziennych cel potrafił to dobro dostrzec. Gdyby tak nie było, ów świeżo wyświęcony kapłan, nie powołałby do istnienia nowej wspólnoty zakonnej Kanoników Regularnych Mniejszych, opiekującej się biednymi, chorymi i więźniami. Tworzący ją młodzi kapłani, których jednoczyło znajdowane w ludziach dobro, a nie zło, złożyli w 1589 roku aż cztery śluby : ubóstwa, czystości, posłuszeństwa i nie przyjmowania żadnych godności kościelnych. Po prostu nic nie miało ich oddzielać od tych, którzy zepchnięci przez swoje życiowe wybory na margines życia, w głębi serca wciąż mieli w sobie cząstkę Bożego dziecięctwa. Cząstkę, która trzeba było wydobyć na światło dzienne, by świeciła innym. Askaniusz poświęcił temu całe swoje życie. Odrzucił godność przełożonego generalnego całej swojej wspólnoty, pozostając jedynie przełożonym domu zakonnego w Neapolu. Do końca życia odznaczał się też gorliwością, umartwieniem oraz nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu. Popierał ze wszystkich sił - a także sam wprowadzał, gdzie tylko mógł - uroczyste wystawienia Najświętszego Sakramentu, adoracje i procesje. Bo z kim, jak nie z Jezusem, można wejść w ciemności ludzkiej duszy, licząc na ocalenie. Zmarł 4 czerwca 1608 r. w Anconie, pielgrzymując do sanktuarium Matki Bożej w Loreto. Kto taki? Askaniusz? Nie, to było jego imię ze chrztu. W historii Kościoła wspominany jest jako św. Franciszek Caracciolo, prezbiter.