Niezwykle dojrzały chłopiec z zaawansowanym nowotworem mózgu sam poprosił o sakrament. Jego marzenie się spełniło. Przyjął imię Adam.
To nie była typowa uroczystość ze względu na chorobę Maksymiliana Rozmarynowskiego. Ma on bardzo zaawansowaną formę nowotworu mózgu, czyli glejaka, przez którego już nie chodzi. Musi leżeć w łóżku. Młody wrocławianin walczy z nowotworem od ponad 4 lat. W tym momencie specjaliści stwierdzili, że wyczerpali już wszystkie metody leczenia, a guz prawdopodobnie się powiększa.
13-latek przebywa w domu, jest pod opieką paliatywną. Lekarze są zaskoczeni przebiegiem choroby. We wrześniu 2018 roku rodzina otrzymała od nich informację, że chłopiec prawdopodobnie nie doczeka grudnia.
- We wrześniu byliśmy po czterech cyklach chemioterapii. Mieliśmy zaczynać radioterapię, ale okazało się, że mamy kolejną wznowę choroby. To był najgorszy cios. Glejaki leczy się tylko do pierwszej wznowy. Lekarz nie zgodził się na kolejną operację. Kiedy w kwietniu zrobiliśmy ostatni rezonans guz miał 8,4 na 5,7 cm. Prawdopodobnie rośnie. A Maks wciąż żyje. W dodatku jest świadomy. Rokowania były jednak zupełnie inne - mówi nam mama, Małgorzata Rozmarynowska.
Jej syn, jak i jego najbliżsi żyją z dnia na dzień, przyzwyczajeni do niepewności jutra. Maksymilian jest pod opieką hospicjum dziecięcego. Zaglądają do niego pielęgniarki i doktor. Lekarze niestety nie kwalifikują go do już do operacji, bo nastąpił drugi nawrót choroby. Chłopiec o wszystkim wie i zdaje sobie sprawę, że w każdej chwili może umrzeć, ale wielką nadzieję pokłada w Bogu. Wierzy, że może go uzdrowić, ale też przyjmuje z pokorą i odwagą cierpienie.
- Pani doktor stwierdziła, że „rozwaliłem medycynę”, bo nadal żyję. Ja cieszę się, że jeszcze po prostu daję radę. Zaufałem Jezusowi. Wiem, że będzie dobrze i z Nim czuję się bezpiecznie, bo to mój przyjaciel. Często Mu się zwierzam i widzę, jak mi pomaga w trudnych sytuacjach. Zdarza się też, że się skarżę. Bo czasami naprawdę jestem zły na Niego, np. gdy pojawiają się złe wyniki… Ale to słabsze chwile. Na co dzień naprawdę dostrzegam, jak mnie i mojej rodzinie Bóg pomaga - przyznaje 13-latek.
O wcześniejsze bierzmowanie poprosił sam przed rokiem, przebywając w szpitalu. Miał naprawdę niewielkie szanse, by dożyć dzisiejszego dnia. Przyjęcie sakramentu dojrzałości chrześcijańskiej w domu zyskało wymiar duchowego prezentu na jego 13. urodziny. Religijność i wiara Maksymiliana są bardzo świadoma. Chłopiec opowiada o tym z radością.
- Myślę, że Duch Święty zawsze przychodzi tak, że można coś zobaczyć lub usłyszeć. Czasem są to spektakularne dzieła Boże, jak np. wspominana niedawno pierwsza pielgrzymka do Polski św. Jana Pawła II przed 40 laty czy niedawno zakończone spotkanie młodych na Lednicy, w którym wzięło udział 60 tysięcy młodych ludzi. To są spektakularne znaki widzialne i słyszalne - mówi bp Andrzej Siemieniewski, który udzielił chłopcu sakramentu bierzmowania.
Podkreśla od razu, że oprócz tych wielkich znaków pojawiają się w życiu także te przekazywane przez osoby nam najbliższe - rodzinę czy znajomych.
- One są równie ważne, a może i ważniejsze. I każdy obecny na bierzmowaniu Maksymiliana jest znakiem wiary. Każdy, kto tu przyszedł, stał się dowodem na to, że Duch Święty działa. Widać bowiem tę naszą obecność, słychać nasze modlitwy tak jak w Wieczerniku. A najmocniejszym znakiem jest dla nas sam Maksymilian. Mimo braku sił cielesnych wykazuje się ogromną wiarą, która jest w tym przypadku niesamowicie ważna - stwierdza bp Andrzej Siemieniewski.
Przywołuje w tym kontekście fragment Ewangelii, który mówi, że nawet kiedy ciało jest słabsze, to duch okazuje się ochoczy, pragnący Boga żywego, proszący o przyjście Ducha Świętego i Jego dary.
W trakcie swojej bardzo ciężkiej choroby Maksymilian zdążył spełnić kilka marzeń. Złożył wizytę papieżowi Franciszkowi razem z innymi chorymi dziećmi z Wrocławia, a także pielgrzymował do Legnicy, by modlić się w miejscu cudu eucharystycznego.
Glejak przykuł go do łóżka, ale chłopiec ma wielkie-małe marzenie, realne w tym czasie. Chciałby w niedzielę Zesłania Ducha Świętego 9 czerwca pojechać do kościoła parafialnego św. Elżbiety Węgierskiej we Wrocławiu i uczestniczyć tam we Mszy Świętej.
- Potrzebujemy tylko specjalnego krzesła do transportu i pomocy. Mieszkamy na parterze, więc chodzi o to, żeby go przetransportować z łóżka przed klatkę schodową. Dalej pojedziemy na wózku do kościoła. Teraz żyjemy z dnia na dzień. I każdy dzień zawdzięczamy Bogu. Jeśli On zechce, pomodlimy się z synem w niedzielę w kościele - podsumowuje matka.
Każdy, kto chciałby i może pomóc Maksymilianowi, proszony jest o zgłoszenie się pod nasz adres e-mail: wroclaw@gosc.pl. Wówczas skontaktujemy go z rodziną państwa Rozmarynowskich. Liczy się każde wsparcie!