Zaczyna się czas wyjazdów wakacyjnych. A wyjazd to za każdym razem ryzyko. Dlaczego? Proszę – posłuchajcie! Pojechałam do Lizbony. Ale na jednej z ulic Alfamy zaczęliśmy się o coś kłócić, kradnąc sobie spokój i zachwyt miastem. Ktoś przygotowany do wykorzystywania takich momentów słabości właśnie wtedy ukradł mi portfel.
Mój znajomy zwierzył mi się, że nie zdając sobie sprawy czym to grozi, kradł rodzinie czas przez długie godziny przesiadując w Internecie i telefonując do znajomych pań. Dopiero, kiedy żona zażądała separacji, uświadomił sobie, że ukradł sobie rodzinne szczęście, do którego brakło mu czasu.
W zrealizowanym kilka lat temu spektaklu „Historyja o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim” jego reżyser - Piotr Tomaszuk, szef „Teatru Wierszalin”, ukradł (choć zdaję sobie sprawę, że można by tu użyć słowa „naśladownictwo”) pomysł sceniczny mistrza Tadeusza Kantora. Wziął od niego koncepcję kreowania spektaklu, a tym samym wpisał się w tradycję polskiego teatru. On sam - grający plebana, niczym demiurg – czytając słowa Ewangelii wprawiał w ruch aktorów, którzy miotali się na scenie niczym poruszane przez niego kukiełki. Ale właśnie poprzez ten zabieg ukradł swojemu Misterium możliwość dotknięcia Tajemnicy zmartwychwstania Chrystusa. Ta ludowa opowieść o wielkiej prawdzie naszej wiary nie potrafi wciągnąć widza do końca. Stwarzając dystans, nie pozwala mu się totalnie zapamiętać.
Mówię o kradzieżach, które odtąd będą mi się kojarzyć z Lizboną. Choć przecież sama powinnam uderzyć się w piersi, bo przecież jestem złodziejką. Chodząc po mieście nieustannie kradłam jego piękno. To piękno Lizbony już wielokrotnie próbowało zrabować silne trzęsienie ziemi, tsunami, pożary, trawiące całe dzielnice, a także niebezpieczne usytuowanie nad Tagiem, którego rozlewające się szeroko wody mieszają się z oszałamiającym bezmiarem Atlantyku. Ale uroda tego miasta nie dała się zmyć ani fali, ani językom ognia, ani drganiom ziemi, próbującej od samych podstaw naruszyć harmonię zabudowy.
„Ciało umiera uroda ciała żyje” – przypomniały mi się słowa z wiersza amerykańskiego poety Wally Stevensa, na które w 1993 w Katowicach, zwrócił mi uwagę Josif Brodski. Nieustannie okradani z naszej urody, którą tworzą dobro, piękno i prawda, próbujemy odzyskać je na nowo.
Moja pusta kieszeń w Lizbonie, jak powiedział mi Krzysztof Zanussi, słysząc o mojej stracie, to małe memento mori. Bo przecież przyjdzie chwila, że kiedyś ten świat okradną z nas. I cała nadzieja w tym, że nas, znienacka wykradzionych, odnajdzie wtedy Jezus Chrystus.