Lubię dzisiejszego patrona. Być może bliski jest mi jego upór, którego Bóg użył jako fundamentu dla zbudowania świątyni. I to zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Ale zacznijmy od początku.
Lubię dzisiejszego patrona. Być może bliski jest mi jego upór, którego Bóg użył jako fundamentu dla zbudowania świątyni. I to zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Ale zacznijmy od początku. Bohater tej historii przychodzi na świat w Kijowie około 1016 roku. Kończy założoną przez wielkiego księcia Jarosława Mądrego Rurykowicza - Szkołę Włodzimierską. Pragnie wieść życie mnicha, dlatego na swoje mieszkanie wybiera dopiero co założoną i istniejącą po dziś dzień Ławrę Pieczerską. W końcu jako pierwszy z mnichów tego monasteru zostaje powołany na biskupa. Jedzie do swojej biskupiej stolicy i co? Czy ludzie witają go z otwartymi rękami, jako wykształconego i pobożnego człowieka? Nie. Ludzie wyrzucają go za miasto. Nie chcą przyjąć ani jego, ani Dobrej Nowiny którą głosi. Mógłby więc ewangelicznie strząsnąć proch z nóg, obrócić się na pięcie i odejść. Mógłby. Zamiast tego podejmuje pracę u podstaw. Dosłownie. Bowiem za miastem dzień po dniu, w pojedynkę, stawia cerkiew św. Michała Archanioła. A stawiając ją, niby od niechcenia, rozmawia z przyciągniętymi jego pracą okolicznymi dziećmi. Mówi im o Bogu, o tym kim jest i co tutaj robi. Zaintrygowane dzieci przyprowadzają starsze rodzeństwo i tak od słowa do słowa, od rana do wieczora, wraz z kolejnymi etapami wznoszenia cerkwi, pod miastem zaczyna rosnąć także zupełnie inna świątynia. Gdy rozeznaje w duchu, że ostatecznie została ona ukończona, gdy nasz dzisiejszy patron przybija także ostatnią dachówkę w cerkwi św. Michała Archanioła, wtedy ubiera się w biskupie szaty i w samo południe wchodzi do miasta. Tym razem nikt nie ma odwagi podnieść na niego ręki. A wśród zebranych wokół ludzi dostrzega dzieci, z którymi rozmawiał. Trzymają za ręce swoich rodziców. Jak dobrze byłoby w tym momencie skończyć te historię. Dobrze i nieprawdziwie. Bo ona ma swój dalszy ciąg, w którym po 20 latach biskupiej posługi nasz święty pada jednak ofiarą religijnych zamieszek. Ot życie. Jednak zmian, które dzięki jego uporowi Bóg wprowadził w jego diecezji, cofnąć się już nie dało. Czy wiecie państwo kto jest bohaterem tej historii i jakie to miasto nie przyjęło swojego biskupa? Chodzi o św. Leoncjusza z Rostowa, bo tym miastem był właśnie Rostów.