Ludzie nieomal bez uczuć. Zdystansowani, trzeźwo myślący. Chodzą pośród nas jak wcielone przejawy racjonalizmu. Wydaje się, że nic nie jest w stanie wyprowadzić ich z równowagi – cenią sobie bowiem spokój i przewidywalność.
Pozornie taki człowiek to skarb i wielu chętnie szukałoby w nim oparcia w trudnych chwilach życiowych zawirowań. Sęk w tym, że to, co z daleka wydaje się zaletą, z bliska często okazuje się poważną wadą, a uczuciową stabilność można niejednokrotnie pomylić z emocjonalnym zahamowaniem.
Utarło się obiegowe przekonanie, że mężczyźni są bardziej racjonalni, a kobiety – bardziej emocjonalne. Rzeczywiście, coś w tym jest, choć osobiście byłbym również w stanie wskazać przykłady obrazujące stan zgoła odmienny. Ne zmienia to jednak faktu, że sercem mężczyzny są bardziej sprawy świata, a światem kobiety – raczej sprawy serca. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy sprawy świata stają się swoistym terenem ucieczki od spraw serca. I nie dotyczy to wyłącznie mężczyzn, ale w znacznym stopniu także kobiet. O co zatem chodzi w tej ucieczce? Ogólnie rzecz ujmując, o przekonanie, że nie powinniśmy spontanicznie okazywać naszych emocji, a swobodne wyrażanie siebie należy raczej potraktować jako zachowanie niegrzeczne i niedorzeczne. Musimy się więc kontrolować. Sęk w tym, że nie dotyczy to zachowań dziwacznych, egzaltowanych, nadmiarowych, skupiających uwagę innych, ale zwykłych przejawów radości, ekscytacji, złości – czegoś, co towarzyszy nam jako nieodłączny aspekt naszej codzienności. Osobom, których emocjonalność uległa stłumieniu i zahamowaniu, zachowania, katalizujące żywe emocje jawić się będą zazwyczaj jako zbyt gwałtowne, hałaśliwe, głośne. Z dezaprobatą zareagują na wszelkie przejawy spontaniczności, a kontakt z uczuciami drugiego człowieka potraktują jako coś wstydliwego, żenującego, a nawet zagrażającego. Ma to oczywiście swe przełożenie na ich relacje z innymi ludźmi, a także warunkuje sposób przeżywania relacji z Bogiem. Nie jest to bynajmniej kwestia wyboru, ale swoistego schematu, który u takich osób od wielu często lat kształtuje sposób przeżywania i postrzegania rzeczywistości. Jeśli więc w ich rodzinnym domu nie wolno było zachowywać się, spontanicznie, jeśli niemile widziany był śpiew, żart czy głośny śmiech, a za grzeczne dzieci uznawano tylko te, których nie słychać, piętnując lub wyśmiewając każde zachowanie, które odstawało od tej milczącej normy, nic dziwnego, że taka forma opresji wycisnęła swe piętno na ich sposobie przezywania codzienności. Osoby o zahamowanych emocjach boją się otworzyć i podzielić spontanicznie swymi najgłębszymi uczuciami, lękając się zranienia. Przyzwyczaiły się bowiem, że uzewnętrznione płacz, gniew, radość czy jakieś przejawy czułości traktuje się jako dziwaczne. W taki też sposób je przeżywają. Świat w którym żyją, to królestwo stłumionych emocji, w którym chłopcy nie płaczą, dziewczynki chodzą na paluszkach, rodzicom się nie przeszkadza, a żywiołowe rozmowy, dyskusje i popuszczanie wodzy fantazji należy uznać za nieakceptowalne. A Bóg? Bóg w tym systemie sprawuje kontrolę. Zazwyczaj jest królem, któremu składamy hołdy, władcą, na którego nie śmiemy nawet spojrzeć, jeśli najpierw nie uklęknęliśmy porządnie, nie przeżegnaliśmy się ładnie i nie zadośćuczyniliśmy wszelkim wymogom, które wyznaczają należne nam miejsce w szeregu Jego dworzan. Przed takim Bogiem się nie tańczy, nie śpiewa, nie wznosi rąk w uwielbieniu i nie wstaje z kolan, bo to uwłacza jego majestatowi. Bóg naszych emocjonalnych zahamowań jest tak samo chłodny i niedostępny jak ci, którzy ukształtowali w nas Jego obraz, a wszelkie próby spoufalenia się z Nim jawią się jako głupota, herezja lub bezbożność. Nic więc dziwnego, że relacja z Nim ogranicza się zazwyczaj do wypełniania prawa – tego wielkiego, Kościelnego i tego małego, osobistego – prawa drobnych rytuałów, formuł i modlitewników, poza które nie wyściubiamy naszego duchowego nosa. Nie znaczy to bynajmniej, że ta relacja nie ma wartości. Pytanie tylko, czy właśnie w takim kształcie pragnie jej dla nas Bóg. W końcu przecież sam Jezus radował się w Duchu (por. Łk 10,21), a historie z życia wielu świętych pokazują, że miewali oni wybitne poczucie humoru. Nic dziwnego. W końcu najbardziej ponury ze wszystkich stworzeń jest zły duch. On też kompletnie nie zna się na żartach.