Ostatnie tygodnie to dla Kościoła czas niewątpliwie trudny. Ataki na świętości pochodzące z różnych stron i od środka stały się normą.
Nawet niektórzy wierzący i praktykujący machają na nie ręką, jakby zapomnieli, że każdy grzech jest początkiem destrukcji. Nie tylko popełniającego go, ale też całej wspólnoty wiernych.
Naklejki i plakaty z Matką Boską Częstochowską z tęczową aureolą, które aktywistka LGBT umieszczała na śmietnikach i przenośnych toaletach, to jedna z form lekceważenia tego, co nie może zostać poddane zniewadze. „Świętości nie szargać, bo trza żeby święte były” upominał w „Weselu” Stanisław Wyspiański, przeczuwając, że takie ich szarganie stanie się początkiem końca człowieka w ogóle.
„Wizerunek Matki Bożej jest dla nas cenny dlatego, że odnosi się do intymnej relacji człowieka z Bogiem i z Matką Bożą i odwołuje się do najbardziej istotnych spraw życiowych. Ludzie pielgrzymują na Jasną Górę, zdzierają sobie stopy do krwi, podejmują radykalne czyny pokutne, najczęściej ze względu na jakiś ważny cel, istotną prośbę kierowaną ku niebu jeśli chodzi o własne życie” – napisał o bezczeszczonym cudownym wizerunku ks. prof. Robert Skrzypczak. „Mamy tutaj do czynienia z dobrami duchowymi, czy symbolicznymi, które mają takie samo znaczenie, o ile nie wiele wyższe, od dóbr materialnych.” – dodał jeszcze. Kiedyś, w takim przypadku, ludzie obawiali by się kary Boskiej, dziś nie lękają się niczego. Albo – trzeba to wyraźnie podkreślić – tak im się tylko wydaje.
Inny smutek, bo smutki mają swoje kolory i odcienie, ogarnął mnie po śmierci Jeana Vaniera. Nieraz powtarzałam, że przeprowadzona przez ponad 20 laty rozmowa z nim ustawiła mi nie tylko dziennikarskie, ale i życiowe priorytety. Powiedział mi wtedy, że aby przestać się bać miłości, trzeba się w nią rzucić jak w wodę i zacząć pływać… Kilka lat temu pojechałam do jego wioski Trosly, gdzie założył „Arkę” i zobaczyłam, jak żyje tymi słowami.
Dziesiątki razy na spotkaniach autorskich powtarzałam historię, którą mi opowiedział. Kiedy jeszcze mieszkał w Kanadzie, jako wolontariusz odwiedzał w więzieniach skazanych na karę śmierci. Raz, jeden z osadzonych, który za kilka dni miał umrzeć, sięgnął do kieszeni i wyjął z niej zawiniątko. – To najcenniejsze, co mam – powiedział. – Chcę ci ofiarować mój skarb. Obdarowany z ciekawością czekał, co zostało mu przekazane. Skazany rozwinął zawiniątko i wyjaśnił, że schował w nim ząb mleczny swojej bratanicy.
– Pomyślałem wtedy, jak musiał ją kochać i że przez tę miłość został uratowany – opowiadał mi Jean. – Bo jeżeli kogoś kochamy, to ta miłość nas ocali i będziemy mieli z czym stanąć przed Bogiem.
A może warto częściej mówić o miłości niż o śmierci, bo to miłość ostatecznie zwycięży.