Liczba zgonów z powodu eutanazji przekroczyła w Kanadzie 1 proc. – dowiadujemy się z rządowego raportu dotyczącego tej kwestii. Raport nie uwzględnia jednak danych z niektórych prowincji.
Od stycznia do października 2018 r. śmiertelną „pomoc” otrzymało 2 tys. 613 pacjentów, co daje 1,12 proc. wszystkich śmierci w Kanadzie. W tym zaledwie jedna osoba sama zaaplikowała sobie zabójczą dawkę substancji. We wszystkich innych przypadkach można powiedzieć, że doszło do medycznie asystowanego zabójstwa. Dla porównania, w Stanach Zjednoczonych, w tego typu przypadkach prawo zazwyczaj wymaga, aby pacjent dokonał asystowanego samobójstwa. Gdyby procent eutanazji w USA wzrósł jak w Kanadzie, rocznie ginęłoby około 30 tys. osób, a prawo pozwala na to jedynie w 8 z 50 stanów.
Dane te nie dotyczą np. Quebecu, który posiada inny system informowania o eutanazji. Wiadomo natomiast, że przez 28 miesięcy, od grudnia 2015 do marca 2018, w ośrodkach medycznych zginęły 1 664 osoby, czyli w zaokrągleniu zabijano po 2 osoby dziennie. Przed tym, że kanadyjskie społeczeństwo zmierza w złym kierunku, ostrzegał kard. Thomas Collins z Toronto w kwietniu 2016 r., tuż po tym jak rząd ogłosił ustawę legalizującą eutanazję na terenie całego kraju.
Większość zabiegów dokonywana jest w szpitalu, bądź domu pacjenta. Około 10 proc. w domach opieki i hospicjach. 7 proc. tych, którzy otrzymali śmiertelne zastrzyki było pomiędzy 18 a 55 rokiem życia. Średni wiek osoby poddającej się eutanazji wynosi 72 lata i dokonują jej w równym stopniu mężczyźni i kobiety. Sześć na dziesięć osób chce skrócenia życia z powodu raka. Drugą grupą są osoby z problemami układu oddechowego, a następnie pacjenci z chorobami neurodegeneracyjnymi. Bardzo niewiele osób, które zgłosiło się na śmiertelny zabieg otrzymało odmowną odpowiedź.