To, co zostało w nie wrzucone, przepada bez śladu. Nie można ich zasypać, zadowolić, zaspokoić.
I nie chodzi bynajmniej o rzeczy banalne, które nieodwołalnie znikają w ich głębinach, lecz o to, co najbardziej fundamentalne – o bliskość, czułość, opiekę, troskę, wsparcie; o te przejawy dobra, które zazwyczaj łączone są z miłością. Ludzkie studnie bez dna są jej spragnione, a jednocześnie – nienasycone. Dlaczego? Zazwyczaj dlatego, że nigdy tak naprawdę jej nie doświadczały.
Chociaż miłość sama w sobie nie jest uczuciem, ale postawą ofiarowania siebie drugiemu, to jednak przejawia się w uczuciach. Pozbawić kogoś miłości, to nie tylko pozbawić tego, co w niej podstawowe – fundamentalnego, opartego na woli zorientowania na dobro drugiego człowieka – ale także sposobów jej wyrażania. W rzeczywistości bowiem spotykamy miłość w jej przejawach i w taki też sposób jej doświadczamy. Dlatego tak łatwo czasami pomylić się i wziąć za miłość to, co powierzchownie jest podobne, a w istocie – głęboko różne. Dlatego również, niczym studnia bez dna, niesiemy w sobie często niezaspokojony głód miłości. Jeśli bowiem nie zaznaliśmy w naszym życiu czułości, pocałunków, przytulania, jeśli naszych krzywd nigdy nie ugłaskał dobry dotyk, a potrzeb nie zaspokoiła bezpieczna bliskość, nie wiemy w rzeczywistości, czym jest doświadczenie miłości. Nie mamy go w sobie. A co zatem mamy? Zazwyczaj gniew, poczucie pustki, osamotnienia i odrzucenia. Deficyty w doświadczeniu miłości (brak uwagi, empatii, wsparcia, niedostateczna opieka) skutkują w nas emocjonalną deprywacją – ciągłym niezaspokojeniem połączonym z potrzebą nieustannego przyjmowania miłości w jej najbardziej podstawowych przejawach. To właśnie są owe studnia bez dna. Choćby zalała je fala troski, empatii i wrażliwości, choćby ze wszystkich stron otaczała czułość najbliższych, wiecznie będą niezaspokojone – stale w poczuciu, że okazywanej im miłości nie jest dostatecznie dużo. Dlaczego? Ponieważ brak miłości to nie jest zwykła sfrustrowana potrzeba; to ogromna wyrwa w emocjach, która skutkuje tęsknotą za tym, czego ponad wszystko się pragnie, a jednocześnie – nie zna i nie potrafi w sposób stabilny przeżywać. Nic dziwnego, że ta wyrwa odzywa się w nas głodem, który wciąż chce być zaspokajany i gwałtownie domaga się dokładki, łapczywie pochłaniając to, czym jest karmiony. W efekcie ludzie, których w dzieciństwie pozbawiono doświadczenia miłości, mają skłonność do tego, aby odczuwać osamotnienie i żyć w przeświadczeniu, że nikt się o nich nigdy w pełni nie zatroszczy. Przeżywają to również w swej relacji z Bogiem. Zazwyczaj jest to relacja mocno jurydyczna, oparta na wypełnianiu prawa i zobowiązań. Bóg jawi się w niej jako sprawiedliwy, czasami nawet kryje w sobie wiele miłosierdzia i dobroci, jednak w Jego obrazie nie dochodzi do głosu czułość; jest dobry bo daje życie wieczne i miłosierny, bo odpuszcza winy grzesznika, jednak nie ma w sobie tkliwości. To nie Bóg, w którego ramiona można by się wtulić. Nic dziwnego, że osoby pozbawione w swym życiu doznania miłości, z nieufnością patrzą na takie formy religijności, w których swój wyraz znajdują nasycone pewną intymnością emocje. Mogą więc na przykład nieswojo czuć się wśród ludzi ekspresyjnie chwalących Boga, a wzniesione w geście uwielbienia ręce częściej niż akceptację rodzić w nich będą uczucie zażenowania. Nie zawsze jednak tak się dzieje. Czasami, przeciwnie, jeśli zdarzyło się, że w takich sytuacjach doznały pokoju, bezpieczeństwa, radości płynących z doświadczenia Bożej miłości, mogą rozpocząć swoistą wędrówkę w celu odnajdywania i powtarzania tego rodzaju przeżyć. Bywa więc i tak, że wciąż na nowo poszukują okazji do kojących, duchowych doznań, pchane głodem, który niejednokrotnie daje o sobie znać z głębi ich emocjonalnej studni bez dna. Rozpoznanie pułapki, która się za tym kryje, bywa trudnym procesem, a zgoda na to, że stan emocjonalnego niezaspokojenia nie utożsamia się z faktycznym brakiem miłości – początkiem drogi wewnętrznego uzdrowienia. W mniejszym lub większym stopniu przechodzimy ją wszyscy. Ważne tylko, aby uświadomić sobie, że nie chodzi w niej wyłącznie o nasze dobre samopoczucie, ale o coś więcej: o umiejętność odpowiadania miłością na miłość; o zdolność do bezinteresownego kochania.