Po raz kolejny w parafii ks. Mirosława Wądrzyka chętnych do przyjęcia pielgrzymów było znacznie więcej, niż potrzebujących gościny. Każda z rodzin robi wszystko, by przychylić im nieba na ten jeden nocleg z 30 kwietnia na 1 maja.
Pielgrzymi łagiewniccy jeszcze odpoczywali 30 kwietnia, pierwszego popołudnia wędrówki, na postoju w Kętach-Podlesiu, kiedy 6 km dalej, przed kościołem św. Maksymiliana w Nowej Wsi, już gromadzili się pierwsi gospodarze, którzy chcieli ich przyjąć na nocleg. Tutaj zawsze miejsc w domach jest znacznie więcej, niż przychodzących pątników. Ks. proboszcz Mirosław Wądrzyk nie kryje smutku, że nie wszyscy chętni mogą mieć u siebie gości na tę jedną noc, choć zawsze każdy przygotowuje się do przyjęcia pielgrzymów z wielkim zaangażowaniem.
Wśród gospodarzy, którzy czekali na pątników, już po raz czwarty był Tadeusz Cieślowski. - Co roku przyjmuję dużą grupę. Bardzo tęsknimy za nimi cały rok i nie możemy się ich doczekać. Mieszkam z córką, mamy dużo miejsca - w komfortowych warunkach - opowiada. - Co roku tego dnia od rana zakładam świeżutką pościel dla każdego i kucharzę, żeby na wieczór wszystko było gotowe. W tym roku będą pieczone nóżki. Pyszne! A rano coś szybkiego się przygotuje, bo pielgrzymi się spieszą, żeby wcześnie zdążyć na Mszę św. do kościoła. Chcemy, żeby byli zadowoleni. Bo my zawsze jesteśmy. Cieszy, że przyjdą, porozmawiają, pośmiejemy się razem. Byłoby mi bardzo smutno, gdybym nie mógł przyjąć gości...
Rodzina Haliny Płoskonki przyjmowała pielgrzymów kilka lat temu po raz pierwszy, teraz czekali na nich po raz drugi. - Jesteśmy przygotowani na osiem osób, ale jak przyjdzie więcej, to też się zmieszczą i nie wyjdą głodni - uśmiecha się parafianka. - Nikt nie będzie spał na podłodze, dla wszystkich są łóżka, pościel, ręczniki. A co do jedzenia? Tajemnica! - zastrzega. - Lubię przyjmować gości i często ich u siebie mam. Zresztą, jakby wyglądała Nowa Wieś, gdyby przyszło 400 osób i zostali tu bez noclegu? Wstyd!
Wierni z Nowej Wsi czekali cały rok na pątników.Wiesława i Marek Buccy w tym roku po raz pierwszy czekali na pielgrzymów. - Wcześniej nie było nas w tym czasie w domu, ale teraz jesteśmy, mamy miejsce, więc z przyjemnością ich ugościmy. Mąż się zdecydował na trzy osoby, ale przyjdzie... dziesięć! - uśmiecha się pani Wiesława, której przygotowania na przyjęcie gości zajęły sporą część nocy. - Pracuję i nie zdążyłabym dziś ze wszystkim. Trzeba było przygotować nową pościel, wyczyścić dobrze podłogi dla tych, dla których zabrakłoby ewentualnie miejsca na łóżkach i zająć się kuchnią.
U państwa Buckich na pielgrzymów czekały gulasz, fasolka po bretońsku, zimna płyta, napoje, kawa, herbata i ciasto drożdżowe, którym od nocy pachnie cały dom!
- Czujemy radość z przygotowań na to spotkanie - mówi W. Bucka. - Przed laty sama pielgrzymowałam do Kalwarii Zebrzydowskiej. Wprawdzie nie korzystaliśmy z noclegów, bo mieliśmy namioty, ale doskonale pamiętam stoły na trasie - nakryte białymi obrusami, suto zastawione. To było naprawdę piękne, że ludzie z takim szacunkiem dla innych otwierali drzwi i bramy swoich domów. Mam nadzieję, że i nasi pielgrzymi będą zadowoleni i gdzieś tam po drodze wstawią się za nami w modlitwie.
Nowa Wieś tuż przed przybyciem pielgrzymów.Pielgrzymów wyglądały także nastolatki - Julia Wadoń i Zuzanna Pawińska. - Zawsze ktoś z pielgrzymów w naszych domach był - opowiadają zgodnie. - Cieszymy się, bo wtedy można poznać dużo nowych osób.
- Raz nasi goście byli starsi ode mnie, ale okazało się, że mamy masę wspólnych zainteresowań i było o czym rozmawiać do późnej nocy, a potem... zaspaliśmy! - relacjonuje Zuzia.
- Ja pamiętam takiego starszego pana, który opowiadał bardzo śmieszne kawały. I wszyscy śmialiśmy się do łez - dodaje Julia. - To są zawsze takie miłe spotkania, że co roku chciałoby się mieć jak najwięcej pielgrzymów w domu.
W Nowej Wsi ze swoim proboszczem ks. Mirosławem Wądrzykiem i ks. wikarym Wojciechem Pastwą parafianie gościli pielgrzymów z grup św. Maksymiliana i św. Brata Alberta.