Zmarłą Izę Paszkowską wspomina redaktor naczelna "Małego Gościa Niedzielnego".
Patrzę na zdjęcie Izy i widzę jej dobre, mądre oczy i serdeczny, ciepły uśmiech – taka Iza pozostanie w moim sercu. Zawsze dla innych, gotowa do pomocy. Nigdy nie myślała sobie. W ciągu dnia, szczególnie w ostatnich latach, żyła sprawami swojej rodziny, swoich dzieci, wnuków, swojej mamy a wieczorami… czytelników „Małego Gościa”.
– Uwielbiam te wieczory, kiedy siadam w moim fotelu, biorę laptop na kolana, otwieram pocztę a tam już czeka kolejna porcja listów – mówiła mi wiele razy. Nigdy sobie nie odpuszczała. Ani jeden list nie pozostał bez jej odpowiedzi. Czasem, jak to mówiła Iza, listy szły tam i z powrotem, pytanie, odpowiedź i znów pytanie, czasem bunt i ostre słowa, bo nastolatkowie nie zawsze z entuzjazmem przyjmowali jej zdecydowane ale pełne miłości odpowiedzi. Bo Iza odpowiadała im tak, jak mama swojemu dziecku i może dlatego tak jej ufali, tak ją szanowali. Była dla nich kimś. Niektórzy dawno już przestali być czytelnikami „Małego Gościa”, ale pamiętali, że jest tam Iza, do której o swoich sprawach zawsze mogą napisać. Wiem, że wielu z nich w ostatnich miesiącach wspierało Izę swoją modlitwą.
Kiedy próbuję przypomnieć sobie nasze spotkania przy kawie i szarlotce, gdzieś na mieście w jej Gliwicach, czy cotygodniowe rozmowy przed wejściem do studia radia eM, uświadamiam sobie, że Iza… rzadko opowiadała o sobie. Nie była z tych, którzy wpadają w słowo przerywając: „ja mam tak samo...” czy „a u mnie to było tak…”. To nie Iza. Iza była z tych, którzy potrafią słuchać.
Trudno mówić mi o niej „była”. Wierzę, że Iza jest i te wszystkie problemy opisywane w listach, które w czasie jej choroby wciąż przychodziły i pewnie jeszcze przez czas jakiś będą przychodzić, ona załatwi teraz z nieba. Iza bardzo się martwiła, gdy podczas choroby nie miała sił na pisanie. Wciąż powtarzała: „Jak tylko wrócą siły, od razu siadam, biorę laptop i odpowiadam na listy”. Jestem pewna, że już to robi.