Byłam w Jerozolimie - mieście świętym a zarazem powszednim. Jego stare miasto przypomina kartkę wydartą z każdego bazaru świata.
Handlowanie jest w nim czynnością pierwszą i nawet "najświętobliści" wpadają w kolorową dziurę straganów, kramów, sklepików tak małych, że mieści się w nich lada na wyciskarkę do soków z granatów czy cytrusów. Wszechobecne „ten szekel fresch” zagłusza modły przybyszów z całego świata.
Zanoszą je do nieba muzułmanie zdążający do Meczetu na skale, Żydzi, idący pod Ścianę Płaczu, gdzie każda szczelina w kamieniach jest zapełniona karteczkami z zapisanymi prośbami, wystającymi jak skrzydełka jaskółek, chrześcijanie różnych wyznań pielgrzymujący do Grobu Pańskiego.
Sprzedawanie odbywa się wszędzie, jakby ktoś chciał odwrócić uwagę przybysza od spraw najważniejszych. Bo sprzedać i kupić można wszystko oprócz szczerej wiary, która tutaj się hartuje, narażona na pokusy posiadania wszystkiego, co nią nie jest.
Kiedy wybierając się w drogę powiedziałam jednemu z mieszkających tu Żydów, jak się cieszę, że wreszcie jadę do Ziemi Świętej, przerwał mi: „Dla nas to nie jest ziemia święta, to nasza ziemia codzienna”. Kiedy już znalazłam się w Izraelu stwierdziłam jednak, że „świętości” nie da się wyrzucić z jego określeń.
I cóż, że do Bazyliki Grobu Pańskiego idziemy w zapachu kawy z kardamonem i kadzidła pomieszanego z gyrosem. Nasza codzienna droga do kościoła też jest takim przedzieraniem się przez gąszcz ulic miast, w których żyjemy. W każdą Drogę Krzyżową wpisane jest podobne rozproszenie, odwracające uwagę od Cierpiącego.
W Jerozolimie widać, że był tu Jezus. Jego obecności nie potwierdza nawet litostratos – bruk, na którym stał podczas biczowania, dziś przeniesiony w podziemia kościółka „Ecco Homo”, czy rozsiane na drodze krzyżowej kamienie, które mają pamiętać jego dłoń. Jego obecność potwierdza to, co się dzieje w nas, kiedy przyjeżdżamy do miasta gdzie umarł i zmartwychwstał.
Do Grobu Pańskiego zwykle ustawiają się długie kolejki pielgrzymów. Mam szczęście, bo przez ojca Seweryna Lubeckiego, franciszkanina z Ein Karem, zostaję zaproszona do udziału we Mszy św. sprawowanej nad tym grobem. Czekał na nia od kilku miesięcy i nagle, niespodziewanie zwolniło się miejsce.
O szóstej trzydzieści rano, schylając głowy, bo niskie drzwi wymuszają pokłon, z kilkoma innymi pielgrzymami z Polski, wchodzimy do ciasnej kaplicy. Trudno opisać jak to jest, kiedy znajdujesz się tak blisko grobu Najbliższego, który wydaje się obecny. Kiedy Marie-Armelle Beaulieu, redaktor naczelna czasopisma „Terre Sainte Magazine” dwa lata temu uczestniczyła w odsłonięciu płyty przykrywającej grób Jezusa i badaniu jego zawartości, zapisała, że poczuła, jakby była w stanie nieważkości. Poczułam się podobnie, jakby wyrwana z czasu, który na chwilę przestał określać realia mojego życia. Byłam przecież tak blisko miejsca, w którym zmartwychwstał Ten, który jest poza czasem.
Podczas badania Grobu Jezusa zespół z politechniki w Atenach podał do wiadomości, że kiedy aparaturę pomiarową umieszczano na płycie, na której spoczywało ciało Jezusa, urządzenia przestawały działać.
Przebadana próbka zaprawy murarskiej wybranej spomiędzy skały, znajdującej się poniżej jaskini i marmurowej płyty grobowca wskazuje, że pochodzi z 345 r. czyli 19 lat po podawanej w źródłach dacie odnalezienia grobu. Jednym ze znaków rozpoznawczych jest też długa półka, na której miało być złożone ciało Zbawiciela, a tak własnie chowano ludzi w Jego czasach.
Kiedy mówię o. Franciszkowi Wiaterowi z pustelni św. Jana na obrzeżach Jerozolimy, o tajemnicy pustego grobu, uśmiecha się, jak to on - mądrze i wyrozumiale: - Apostołowie po zmartwychwstaniu mówili: „Nasze oczy widziały Pana”. Tez powtarzajmy to za nimi.