Politycy twierdzą, że bez rozwoju energetyki jądrowej nie da się spełnić wymagań ochrony środowiska. Chcą nam sprzedać drogą technologię. Czy mają rację?
Choć tego, co będzie, nie da się przewidzieć, kilku rzeczy możemy być pewni. W przyszłości na pewno będziemy potrzebowali więcej prądu niż teraz. Ta pewność wynika z dwóch obserwacji. Po pierwsze od lat w Polsce rośnie zapotrzebowanie na energię elektryczną zarówno w przemyśle, jak i u odbiorców prywatnych. Nic nie wskazuje na to, żeby ten trend miał się zmienić. Wszystkie bowiem kraje, których gospodarka się rozwija, mimo stosowania oszczędnych technologii i zwiększania efektywności energetycznej zużywają w przeliczeniu na mieszkańca więcej energii niż my. Rozwój napędzany jest energią elektryczną. Ale w przyszłości produkcja energii z węgla będzie coraz mniej opłacalna. Węgiel jest coraz droższy (łatwe pokłady zostały już wyeksploatowane) i aby utrzymać naszą gospodarkę w ruchu, pozostawiając ją na względnie konkurencyjnym poziomie, musimy surowiec sprowadzać z zagranicy (ze Wschodu). Spalanie węgla jest niekorzystne. I z powodu jego ceny, i z powodu uzależnienia od bardzo ryzykownego politycznie dostawcy. Ponadto wydobycie i spalanie rujnuje środowisko naturalne – powietrze, glebę i wodę. To generuje dodatkowe koszty. Poza tym wydobywanie węgla jest bardzo niebezpieczne. W Polsce w zeszłym roku zginęło ponad 20 górników. A polski węgiel to tylko część tego, który spalamy. Gdyby policzyć wpływ spalania węgla na ludzi, okazałoby się, że przedwczesnych zgonów jest kilka, może kilkanaście tysięcy rocznie. Choroby przewlekłe i właśnie te przedwczesne zgony powodują, że koszty węgla bardzo rosną.
Ale jeżeli nie węgiel, to co?
O tym więcej w nowym numerze "Gościa Niedzielnego" i artykule Tomasza Rożka "Czy atom jest niezbędny?".