Pojawił się ostatnio temat polskiego wymiaru tzw. farm trolli.
Chodzi o przedsięwzięcia internetowe, których anonimowi twórcy zajmują się przede wszystkim produkcją na masową skalę fake newsów, czyli kłamliwych i nieprawdziwych wiadomości. Inaczej mówiąc, ich robota polega na codziennym, systematycznym mijaniu się z prawdą i wprowadzaniu w błąd mnóstwa ludzi.
Jest to dość łatwe. W zdecydowanej większości nie jesteśmy podejrzliwymi i nieufnymi sceptykami, którzy mają czas i ochotę sprawdzać w kilku źródłach każdą wiadomość, na jaką natrafią. Chcemy wierzyć innym ludziom i nie ma w tym nic złego. Zaufanie do innych umożliwia nam podejmowanie wspólnych dzieł i zadań. Trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie świata, w którym ludzie przestaliby sobie wzajemnie wierzyć. To by było coś przerażającego. Wręcz nieludzkiego.
Niestety, taka ufna postawa niesie w sobie ryzyko. Ponieważ zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie próbował w jakiś sposób tej powszechnej wiary w prawdomówność innych nadużyć. Czasami robi to po prostu dla zabawy. Częściej jednak w celu osiągnięcia konkretnych celów i korzyści.
Autorzy reportażu, który pokazywał funkcjonowanie takich internetowych serwisów na wielką skalę mnożących nieprawdy wyjaśnili, że sensem ich istnienia jest nie tylko wprowadzanie chaosu informacyjnego, ale także podsycanie nienawiści, rasizmu i różnych teorii spiskowych itp. W jakim celu? Na przykład po to, aby wpływać na nastroje potencjalnych wyborców, a w konsekwencji na wynik demokratycznych wyborów. Ostatnie lata pokazały, że takie działanie nie tylko jest możliwe, ale okazuje się szokująco skuteczne. Specjaliści od manipulowania milionami ludzi już dawno wykryli, że w referendach i wyborach zawsze chodzi o ludzkie odczucia, o emocje, a nie o zimną racjonalność i zdrowy rozsądek.
„Czy to dobrze, czy źle, wybory i referenda bynajmniej nie dotyczą tego, co na jakiś temat sądzimy. Dotyczą tego, co czujemy” - stwierdził niedawno pewien znany historyk i myśliciel. Spece od politycznej kuchni też to dostrzegli i bezlitośnie wykorzystują. Zwłaszcza, że dzisiaj dysponują niezwykle skutecznymi narzędziami do wywoływania konkretnych emocji u milionów ludzi. Nie muszą się nawet szczególnie natrudzić, aby do nich dotrzeć. Dzięki internetowi są wręcz zapraszani do ich serc i umysłów. Mogą się w nich na dobre rozgościć.
Czy jesteśmy wobec tego kompletnie bezradni i różni cwaniacy mogą z nami robić, co chcą, podrzucając nam tysiące fałszywych, nieprawdziwych lub zmanipulowanych informacji? Nie jesteśmy bezradni. Musimy jednak nauczyć się korzystać nie z przypadkowych źródeł wiadomości, ale ze sprawdzonych i wiarygodnych. To wymaga trochę czasu i wysiłku, ale bardzo się opłaca.