Brak zaradności, siły, deficyt bliskości. Pozornie wydaje się, że rytm życia potrafi to jakoś uzupełnić.
W końcu trzeba być twardym, wzrastać, iść do przodu. Niestety, brak troskliwej, stabilnej, bezpiecznej obecności taty uszkadza nasze życie na wielu poziomach. Rzutuje także na naszą relację z Bogiem.
Ostatnio wiele mówię o ojcostwie. Bynajmniej nie dlatego, że czuję się świetnym ojcem, choć niewątpliwie staram się nim być dla moich synów. Różnie mi to oczywiście wychodzi – miewam w tym zakresie rozmaite osobiste sukcesy i porażki. Widzę jednak wyraźnie, jak fundamentalne znaczenie ma moje ojcostwo dla moich dzieci. Nie tylko zresztą moje. Ojcostwo w ogóle to dziś chyba jedno z największych wyzwań i najpilniejszych zadań, jakie stają przed mężczyznami. I nie chodzi przy tym wyłącznie o ich osobistą relację z dziećmi. Chodzi także o obraz Boga.
Współczesne czasy charakteryzują się wielością rozmaitych deficytów, które człowiek na rozmaite sposoby próbuje sobie kompensować. Sfrustrowane potrzeby, niespełnione tęsknoty i oczekiwania sprawiają, że szukamy sobie rozmaitych zastępczych środków wypełniania pustki, która często w nas powstaje. Jakich środków? Rozmaitych. Właściwie trudno je nawet wymieniać. Wewnętrzne poczucie braku możemy na wiele sposobów doraźnie zaspokajać: używkami, płytkimi przygodnymi relacjami, łatwymi przyjemnościami, kompulsywnym zarabianiem na sukcesy w życiu zawodowym i towarzyskim. A czym wypełnić brak ojca? To bardzo trudne. Najpierw dlatego, że nie chodzi tu wyłącznie o brak fizyczny, ale przede wszystkim o brak emocjonalny – o psychiczną i emocjonalna niedostępność, chłód, obojętność, którą wielu młodych ludzi dostaje dziś od swych ojców zamiast tego, co powinni od nich dostać. Obecne czasy upływają pod znakiem deficytu ojcostwa. Sęk w tym, że skutki owego deficytu w nas są znacznie poważniejsze, niż wiele innych braków, które na rozmaitych poziomach przeżywamy. Co zatem dają nam tatusiowie? Najpierw chłopcy – oni mają od taty głównie świat wartości, sprawczość, siłę, energię do działania, odwagę w eksploatowaniu świata i umiejętność radzenia sobie w rozmaitych trudnych sytuacjach; umiejętność stawiania czoła wyzwaniom. Nie od dziś wiadomo, że tak zwane super ego – świat uwewnętrznionych przez nas norm i wartości – mamy właśnie od ojca. Młody chłopak, wybierając między wartościami mamy i taty – oby ich światy były ze sobą spójne, choć nie zawsze, niestety, tak bywa – pójdzie raczej za światem taty, chyba że jest on przemocowy, opresyjny, nadmiernie karzący. Jeśli ojciec jest bezpiecznie obecny w życiu swego syna – nie jako despotyczny cenzor lub obojętny właściciel wygodnej kanapy przed telewizorem – nie musi go do wielu ważnych dla siebie rzeczy przekonywać. Dając wsparcie, bliskość, uwagę i poczucie bezpieczeństwa, daje wraz z tym wartości dla siebie ważne. Pokazuje co jest cenne, na czym warto w życiu się oprzeć. A dziewczynka? Ona z kolei dostaje od ojca swoją kobiecość. Chodzi o poczucie, które na pewnym etapie rozwoju musi w sobie potwierdzić i nie uczyni tego w oparciu o samą tylko figurę mamy: że jest piękna, wartościowa, ważna, mądra, kobieca; że ma w tym świecie należne sobie miejsce i nie potrzebuje się nieustannie potwierdzać, sprawdzać swą wartość. Ojciec, który mądrze afirmuje kobiecość swej córki, ratuje ją przed popadaniem w spiralę kompleksów, daje stabilność i świadomość własnej godności. Dostarcza też potrzebnych zasobów do tego, aby w przyszłości mogła kształtować dojrzałe relacje oparte na wzajemnym szacunku i miłości, a nie na ciągłym poszukiwaniu zaspokojenia sfrustrowanych niegdyś potrzeb. A Bóg? On ostatecznie zbiera tego wszystkiego owoce – a raczej, to my je zbieramy w relacji z Nim. Dlaczego? Bo Bóg jest dopiero kolejną figurą w naszym życiu – po tacie i mamie. Logicznie pierwszą, ale w naszych emocjach jawi się często jako konsekwencja przeżyć, które mamy w relacji do naszych rodziców. Jeśli więc chcemy dać naszym dzieciom dobre doświadczenie Boga, dajmy im najpierw dobre doświadczenie nas samych. Bliskość z nami sprawi, że bliski będzie im także nasz świat wartości. W przeciwnym wypadku odrzucą go tak, jak nas – jak coś im obcego. Ojcowie mają w tym względzie wielką rolę do odegrania. Ostatecznie chodzi bowiem o to, aby nie fundować dzieciom tego, co stało się smutnym symbolem ojcostwa naszych czasów: niezaspokojonej tęsknoty za wielkim nieobecnym.