W miniony czwartek wieczorem aula Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego wypełniła się poezją.
A to za sprawą ks. Bartłomieja Kuźnika, który zaprezentował pierwszy wydany i upubliczniony tomik wierszy o niezwykle wymownym tytule: „więzi krwiste”.
Gospodarzem wieczoru, prowadzącym rozmowę był innym ksiądz, uznany już poeta i nie tylko, Jerzy Szymik.
Jeszcze na dobre ten wieczór się nie rozpoczął, a ja kupiwszy ów zbiór wierszy za pożyczone pieniądze, bo z gapiostwa nie zabrałem z sobą portfela, przeczytałem je niemal jednym tchem. I nie dlatego, że jest ich ledwie trzydzieści, ale że po każdym przeczytanym korciło mnie, żeby przeczytać kolejny, następny.
Już pierwsze zdanie wstępu Jerzego Szymika, z nocnego maila Autora bardzo mnie poruszyło: „…Tylko absolutna wrażliwość jest prawdziwą odwagą…”
I tak sobie pomyślałem, że jest w tym stwierdzeniu z jednej strony oczywista, absolutna, żeby użyć tego samego słowa, prawda, z drugiej, niemal równocześnie pobrzmiewa tęsknota za wrażliwością, a z trzeciej jeszcze słychać tu niepokój, że jeśli jej mniej, coraz mniej, to tylko z braku odwagi.
Odważyć się być wrażliwym. To, jak mi się zdaje, ważna podpowiedź na dziś właśnie, kiedy wrażliwość nie jest w cenie, a jeśli już, to taka okazjonalna, na dystans, za pośrednictwem instytucji czy bankowego konta.
Kiedy myślimy i mówimy o wrażliwości, to zwykle kierujemy ją na zewnątrz siebie. Pomyślałem jednak, że warto nie zapominać, albo lepiej, pamiętać też o wrażliwości na samego siebie. Być wrażliwym na siebie, na swoje uczucia, na podszepty sumienia, na pierwszą myśl i skojarzenie. Dziś, kiedy zdaje się królować gruboskórność warto jej się poprzyglądać, czy przypadkiem powoli i niepostrzeżenie nie stałem już gruboskórny nie tylko na zewnątrz, ale też i do wewnątrz. Bo gruboskórnym jest się nie tylko dla i na innych, ale też, i to wcale nie rzadko, na samego siebie.
To prawda, żeby być wrażliwym tak na zewnątrz, na innych, jak i do wewnątrz, na siebie, trzeba mieć odwagę. Wrażliwość nigdy nie jest obojętna, nieruchoma. Wymaga reakcji, ruchu. O ile jeszcze stać nas na wrażliwściową reakcję i ruch na zewnątrz, to zdecydowanie trudniej przychodzi nam ten sam wrażliwościowy ruch i reakcja do wewnątrz, na siebie. Tu potrzeba zdecydowanie większej odwagi. Jeśli więc coraz mniej wrażliwości, a coraz więcej gruboskórności na samego siebie, to może właśnie dlatego, że brakuje nam odwagi wobec samych siebie?
Może przy okazji Wielkiego Postu nie od rzeczy byłoby zapytać o odwagę wrażliwości na samego siebie?
Przywołam teraz wiersz, który dla mnie przynajmniej jest niezwykłym, niesamowitym zapisem oczywistości:
Kochać to
włożyć
komuś
czasem
dyskretnie
do głębokiej kieszeni
odwieszonej
w przedsionku
kurtki
mandarynki
na drogę
i
nie wymagać
by smakowały pamięci
I cóż tu wielce komentować? Taka miłość, to jest miłość. Stać nas na nią? Czy przy każdej okazji domagamy się pamięci?
I fragment jeszcze jednego wiersza.
(…)
miłość jest
gdy się zwyczajnie robi dla kogoś coś więcej
jak kruszki majeranku na pieczeni
choć i bez nich by się obyło
jak wbicie listka mięty w słodki deser
który mógłby sobie spokojnie poradzić bez niej
jak drobiny cynamonu na gorącej czekoladzie
bez których też by uszło
jak szczypta czerwieni w opasce córeczki
na rodzinnym zdjęciu by pokazać więzi krwiste
i tak aż po kres
że jedni powiedzą „dajmy spokój”
a inni „nie, czekaj, w tym coś jest,
to coś o nas, z pierwszych dni raju,
warto się dla tego spocić,
o ten cały majeranek wcale nie tak łatwo”.
Czy stać nas na taką miłość? I z tym pytaniem, tak wielkopostnie Państwa zostawiam.