Nie jest łatwo zaprzeć się samego siebie. Nie jest łatwo podejmować wyrzeczenia. Nie jest łatwo znosić niedogodności, a nawet cierpienia. Tego jednak wymaga pójście za Jezusem, o czym on sam nam powiedział. Gdy więc odważamy się podjąć ten wysiłek, często gdzieś podskórnie chcielibyśmy, żeby został dostrzeżony.
Nie jest łatwo zaprzeć się samego siebie. Nie jest łatwo podejmować wyrzeczenia. Nie jest łatwo znosić niedogodności, a nawet cierpienia. Tego jednak wymaga pójście za Jezusem, o czym on sam nam powiedział. Gdy więc odważamy się podjąć ten wysiłek, często gdzieś podskórnie chcielibyśmy, żeby został dostrzeżony. Nie tylko przez Boga, ale także przez ludzi. A co, gdyby oprócz naszego Stwórcy, nikt o naszym krzyżu się nie dowiedział? Gdyby pozostał on niezauważony nie przez rok, ani dwa, ale przez całe 65 lat, aż do naszej śmierci? Gdyby na wyniesienie do chwały ołtarzy przyszło nam czekać lat 200? Co wtedy? Wtedy doświadczylibyśmy tego, co stało się za życia, ale także i po śmierci udziałem dzisiejszego patrona. Żeby jeszcze bardziej docenić owe ponad pół wieku oczekiwania na nagrodę, jaką odbierze z rąk Pana, warto wspomnieć, że człowiek o którym mowa, urodził się i spędził swoich 20 pierwszych lat życia na zamku San Savino w środkowych Włoszech. A jeśli tak, to raczej był przyzwyczajony do tego, że zwracano na niego uwagę. Gdy jednak w roku 1270 odwiedził klasztor kamedułów, zapragnął wyciszenia. Idąc za głosem serca wstąpił więc do klasztoru Santa Maria di Sitria, ufundowanego prawie 200 lat wcześniej przez sławnego św. Romualda. Jeżeli jednak ów młody człowiek myślał, że na tym jego wysiłek w podążaniu za Chrystusem się skończy, to bardzo szybko wyprowadził go z tego mniemania jego przełożony. Jak? Wysyłając go niedaleko Monte Cucco, liczącej sobie 1566 m n.p.m. góry w Umbrii. Co miał tam robić? To czego pragnął – żyć samotnie. I nasz dzisiejszy patron w duchu posłuszeństwa spędził tam 65 lat, żyjąc kontemplacją i surowo pokutując, praktycznie zapomniany przez okolicznych mieszkańców. Zmarł 25 marca 1337 roku i dopiero po śmierci dostrzeżono moc Ducha św. która mu towarzyszyła. Bo jak inaczej człowiek narodzony na zamku mógłby przyjąć całkowite ogołocenie? By pamięć o nim nie zniknęła, ludzie z okolic Monte Cucco ufundowali w pobliżu jego pustelni kapliczkę. Jednak oficjalnego wyniesienia do chwały ołtarzy, bohater tej historii doczekał się dopiero z chwilą przeniesienia jego relikwii w 1546 roku pod ołtarz kościoła, gdzie do dzisiaj są przechowywane i czczone. Czy wiecie państwo, jaki patron był taki cierpliwy? Błogosławiony Tomasz z Costacciaro, kameduła. Zresztą owa cierpliwość została wynagrodzona tutaj na ziemi jeszcze jednym znakiem. Oto bowiem kult dzisiejszego błogosławionego został aż trzykrotnie potwierdzony : najpierw przez Klemensa VIII, potem Piusa VI i na koniec Grzegorza XVI. Jak to mawiają? Każda trójca doskonała.