Ciekawa jest metafora fali w życiu społecznym. Oto coś co wcześniej rysuje się gdzieś w oddali ledwie bruzdą, prawie niezauważalną gołym okiem – nagle zaczyna stawać się wielką falą. Bywa, że falą tak olbrzymią, że kiedy wreszcie rozbija się o brzeg zmienia na nim prawie wszystko.
Nie zawsze jest to od razu tsunami, ale bywa, że i tsunami się zdarzy. Niekiedy fale takie mogą mieć charakter wysoce abstrakcyjny – to znaczy ludzi dotykają ich skutki, ponoszą ich konsekwencje, ale nazwać tego, co ich wybija z codziennego rytmu specjalnie nie umieją. Wybitny filozof polityki Leo Strauss pisał o trzech falach nowożytności, Samuel Huntington pisał o falach demokratyzacji. Autor głośnego kilkadziesiąt lat temu „Szoku przyszłości”, Alvin Toffler, opublikował także książkę [zatytułowaną] „Trzecia fala” – gdzie po dwu falach decydujących o przemianach świata, fali agrarnej, która trwała tysiące lat i fali przemysłowej (ta trwała zaledwie lat trzysta), stoimy w obliczu kolejnej fali przemian, której natury jeszcze do końca nie znamy, niemniej staje się ona coraz bardziej widoczna. Jak widoczna? W czym widoczna? Wiktor Osiatyński w przedmowie do polskiego wydania książki Tofflera z 1986 roku, powtórzę i podkreślę, z 1986 roku, rysuje taki obraz „Z pociągu jadącego z Nowego Yorku do Waszyngtonu widać opuszczone hale fabryczne, wysypiska żelastwa, starych samochodów i innego śmiecia, opustoszałe bocznice kolejowe i nabrzeża portowe. W Okolicach Newark, Filadelfii czy Baltimore, tam gdzie jeszcze dwadzieścia lat temu biło serce przemysłowej Ameryki, ogląda się dziś taki sam przygnębiający krajobraz. Miasteczko Dayton w stanie Ohio ćwierć wieku temu przeżywało rozkwit. W Dayton produkowano opony do samochodów. Przed kilku laty blisko połowa mężczyzn z Dayton pozostawała bez pracy. Podobnie było w Detroit, gdzie opony z Dayton wykorzystywano do produkcji samochodów, i w Pittsburgu, i w Cleveland, i w Chicago. Niemal wszędzie, gdzie w żelazie i stali wykuto przemysłową potęgę Ameryki”. No cóż, chciałoby się powiedzieć, szczególnie tu, na Górnym Śląsku - co Ci przypomina, co ci przypomina, widok znajomy ten? Wszechobecny kryzys nie ogranicza się, rzecz jasna, tylko do sfery ekonomicznej, to także kryzys społeczny we wszystkich jego zróżnicowanych wymiarach. Nie wszystkie fale przemian mają, by tak rzec, tak tektoniczny charakter. Ale i one powinny zwracać naszą uwagę. Wiosna Ludów z roku 1848 roku znana jest z podręczników szkolnych, ale już arabska wiosna, czy też fejsbukowa rewolucja, której oficjalnym celem było obalenie dyktatur na południowym brzegu Morza Śródziemnego, a rzeczywistym efektem stało się zdestabilizowanie państw tego regionu, z migracjami do Europy w kolejnych latach, otóż ta fejsbukowa rewolucja znana już była z mass-mediów. Jest jeszcze inny rodzaj fal przemian, taki prawie niewytłumaczalny. Pisał o nim wielki polski publicysta Stanisław Cat Mackiewicz „Zgódźmy się /…/, że gdyby ktoś w XIX wieku albo w wieku XX – ale przed pierwszą wojną światową – prorokował, że dzieci będą palone w krematoriach tylko dlatego, że są pewnego pochodzenia, to by wszyscy wzruszali na niego ramionami, jako na wariata wypowiadającego jakieś zwyrodniałe fantazje. Najwięksi antysemici z okresu procesu Dreyfussa czy ruchu Lugera nie mogli przypuszczać, że nastaną czasy krwawych wariactw Hitlera. Jakież siły mogły zmienić moralność publiczną w tak krótkim okresie? Czy gdyby ubóstwiany Bismarck zwariował i kazał mordować Żydów bez winy, tylko ze względu na ich pochodzenie, czy znalazłby się w tym okresie choć jeden Niemiec, który by go usłuchał? Dlaczego w pewnych okresach panuje mistycyzm i ludy całe odbywają wędrówki, biczując się przed kościołami, jak to było w /…/ późnym średniowieczu, i dlaczego w innych okresach panuje racjonalizm, trzeźwa ocena rzeczywistości, jak na przykład w klasycznym wieku XVIII? /…/ Dlaczego wielkie miasta europejskie, jak Warszawa, Berlin Paryż, rozbudowują się w kierunku zachodnim?” (Stanisław Cat-Mackiewicz, Był bal, Universitas Kraków 2012, s. 432-433). A co za oknem? Przez Polskę Anno Domini 2019 przelewa się fala antyklerykalizmu, ale nie tylko antyklerykalizmu, także fala wrogości wobec katolicyzmu w ogóle. Kto by pomyślał o czymś takim kilkanaście lat temu, gdy całą Polską, tak przynajmniej by się zdawało, wstrząsnęła śmierć Jana Pawła II? Wtedy godzili się kibole, teraz zwyczajni ludzie przyjmują mentalność wrzeszczących kibiców. I nawet tego nie zauważają. Tak zmienia się skóra świata?