W zasadzie nic nowego. W gruncie rzeczy przyzwyczailiśmy się już nawet do słuchania tych samych rzeczy, choć w różnych odcieniach i wydaniach.
Jeśli mamy przynajmniej minimalną wiedzę na temat roku liturgicznego i chociażby tylko w podstawowym zakresie angażujemy się w jego przeżywanie, prędzej czy później zaatakuje nas poczucie, że to już było, że to już słyszeliśmy, że w gruncie rzeczy to nic nowego. I dobrze. Siła Wielkiego Postu tkwi nie w jego spektakularnych składowych, ale w swoistej rutynie i w powtarzalności. „Rynek” duchowych ćwiczeń na Wielki Post aż kipi od propozycji. Mnożą się rekolekcje – parafialne, ewangelizacyjne, internetowe – sieć aż huczy od różnych konferencji, duchowych porad i nauczań. Każdy znajdzie coś dla siebie i jeśli zechce owocnie przeżyć Wielki Post, z pewnością nie braknie mu inspiracji oraz materiałów. Kołem napędowym wielu wielkopostnych propozycji jest ich atrakcyjność. Jeśli mają skupiać uwagę i przyciągać zainteresowanych, muszą być w odpowiedni sposób podane, a nawet do pewnego stopnia skomercjalizowane. Bez tego atrakcyjnego opakowania efekt nie przełoży się na oczekiwania, a wysiłek pójdzie na marne – tak przynajmniej sądzi wielu spośród tych, którzy owe propozycje serwują ogółowi. Nic w tym dziwnego. Zasada jest jasna, a mechanizm zrozumiały: trzeba pozyskać potencjalnie zainteresowanych. Sęk w tym, że ujawnia się przy okazji pewna ukryta skłonność, która może wywieść nas w pole, gdy tylko wedle jej reguł kształtować będziemy nasze wielkopostne zmagania. Chodzi mianowicie o poczucie, że: „to już było”, które budzi się często, gdy w trakcie corocznych duchowych ćwiczeń napotykamy na treści, a nawet stwierdzenia, wielokrotnie już słyszane. Właściwie trudno trafić na coś zupełnie nowego. Pytanie tylko, czy trzeba. Reguły komercji są nieubłagane. Jeśli chcesz być usłyszany, musisz przyciągnąć uwagę, dać się zauważyć, zrobić coś spektakularnego. A reguły nawrócenia? Te są zupełnie inne. Owszem, przygoda z Bogiem często zaczyna się od eksplozji, jednak później przychodzi to, co utarte, powtarzalne. W tym bowiem, ostatecznie, tkwi siła wielkopostnych nawróceń. W gruncie rzeczy chodzi przecież o nawyk. Brak owoców naszej wewnętrznej przemiany zazwyczaj łączy się z faktem, że nie przełożyła się ona na duchowy nawyk – nie wrodziła się w mechanizm, który przełożyłby jednorazowe doświadczenie na regułę codzienności. A przecież, paradoksalnie o to właśnie chodzi. Duchowe ćwiczenia maja stać się impulsem do trwałej zmiany. Intensywne duchowe doznanie – choć przyjemne w przeżywaniu – na nic się nie przyda, jeśli nie pozostanie po nim trwały ślad w naszej codzienności. I nie łudźmy się. Raczej nie uda nam się naszych rekolekcyjnych odkryć i dobrych postanowień przenieść w życie w całości, bez uszczerbku. Nie o to zresztą chodzi. Duchowy postęp to suma rzeczy drobnych, konstrukcja składająca się z wielu małych części, które wytrwale spinane ze sobą dają kolosalny w efekt. Wielkopostne „to już było” właśnie o tym nam przypomina. Cierpliwie kontaktuje nas z treściami, które wielokrotnie przerabialiśmy, stawiając pytanie o to, na ile je uwewnętrzniliśmy, przyjęliśmy; ile z nich w nas zostało. Jaki z tego wniosek? Pozwólmy się poprowadzić. Niech autorzy wielkopostnych propozycji podają je w atrakcyjnym opakowaniu. Niech przyciągają naszą uwagę, rodzą wewnętrzne pragnienia, budzą duchowy smak. Nie rzucajmy się jednak na nie łapczywie. Kosztujmy powoli i z rozwagą. A jeśli wśród nich co rusz znajdować będziemy coś, co już było – tym lepiej. Wszak nie w sile nowości, ale w błogosławionej monotonii cierpliwych powtórzeń kryje się autentyczny wzrost.