Jeden z moich znajomych zwrócił ostatnio uwagę na interesujące zjawisko. Otóż odnotował, że w pewnej kawiarni prąd do komórki można dostać za darmo, a za wodę trzeba zapłacić.
Wyciągnął stąd wniosek, że Abraham Maslow, amerykański psycholog, autor teorii hierarchii potrzeb, się mylił. Uznawał on, że dla człowieka najbardziej podstawowe są potrzeby fizjologiczne, takie jak woda, jedzenie, sen, powietrze. Według Maslowa, dominują one nad wszystkimi innymi potrzebami, a gdy nie są zaspokojone, wypierają je na dalszy plan i decydują o zachowaniu i działaniach człowieka. W świetle tej reguły, woda powinna być dla człowieka ważniejsza niż sprawny smartfon i to raczej ona powinna być dostępna dla każdego za darmo, a nie energia elektryczna do baterii.
Nie tylko właściciele kawiarni, którą odwiedził mój znajomy, uważają inaczej. Możliwość darmowego doładowania komórki, jest - według moich spostrzeżeń - całkiem częsta w różnych publicznych miejscach. Zauważyłem, że zdarza się czasami nawet w małych sklepikach w niewielkich miejscowościach. Poza tym jest jeszcze jedna, też związana ze smartfonami, usługa, którą w wielu miejscach udostępnia się za darmo, traktując niemal jak prawo do powietrza. To dostęp do internetu.
Nie stawiałbym tak radykalnej tezy, że zmarły w 1970 roku autor teorii hierarchii potrzeb się mylił. Wygląda na to, że w ciągu bardzo niewielu lat to my, ludzie, przeszliśmy dość istotną przemianę w opisywanej przez Maslowa sferze. W zglobalizowanej rzeczywistości zaczęliśmy niezwykle mocno odczuwać potrzebę nieustannego bycia w kontakcie. Potrzebę dwukierunkową - bycia dostępnym dla innych oraz nieograniczonej możliwości nawiązywania komunikacji z kimkolwiek na całej planecie. Jak ważny jest światowy zasięg świadczy choćby niedawna wielotysięczna manifestacja w Moskwie przeciwko przyjmowanym w tamtejszym parlamencie przepisom przewidującym możliwość izolowania rosyjskiego segmentu internetu od globalnej sieci.
Pamiętam sprzed niewielu lat spore oburzenie wielu faktem, że uchodźcy, przybywający do Europy tłumnie, niejednokrotnie z narażeniem życia, niemal kompletnie pozbawieni dobytku, mieli jednak w dużej liczbie coś całkiem kosztownego. Chodziło o smartfony. Kto się chwilę zastanowił, przestawał się irytować, bo szybko odkrywał, że dzięki nim oni, porzuciwszy ojczyste strony, podtrzymują elementarne więzi z bliskimi i budują w nowej rzeczywistości zręby poczucia bezpieczeństwa. Czy ktoś rozsądny dziwi się mieszkańcom Korei Płn., że potrafią pokonywać pieszo wiele kilometrów, aby znaleźć się w zasięgu chińskich sieci komórkowych i dzięki temu porozmawiać z bliskimi, którym udało się wyrwać z tego kraju? Kraju, w którym samo posiadanie telefonu komórkowego powiązane jest z wielkim ryzykiem.
Być może w czasach rozpadu wielu dotychczasowych wspólnot, w których jako ludzie w sposób naturalny funkcjonowaliśmy, wypracowujemy w sobie potrzebę przynależności do wielkiej, globalnej wspólnoty, zbudowanej na zupełnie nowych sposobach relacji i kontaktu. Ci, którzy pozwalają za darmo naładować komórkę, najwyraźniej to rozumieją lub przynajmniej intuicyjnie wyczuwają.