Czy presja ma sens? – to pytanie, na które ex-premier Rzeczpospolitej Ewa Kopacz odpowiedziała zdecydowanie twierdząco.
Przy okazji w spektakularny sposób odwołując się do bardzo, bardzo dawnych czasów, kiedy ludzie walczyli z dinozaurami. Zostawmy jednak epokę, w której żyły tyranozaury, przyznam, że w przeciwieństwie do premier Kopacz, doprawdy niewiele wiem na ich temat. W dzisiejszym felietonie chciałbym się przyjrzeć innemu rodzajowi presji niż rzucanie kamieniami. Idzie mi o bojkot. Polega on, jak wiadomo, na zerwaniu stosunków zawodowych i towarzyskich z tym kogo bojkotujemy. Nie tylko to jednak, bo bojkot to także – a nawet przede wszystkim - odmowa świadczenia usług, komuś, kogo się bojkotuje, ale także odmowa korzystania z usług świadczonych przez kogoś objętego bojkotem. O ile bojkot w sferze towarzyskiej zbliża się do współczesnej wersji ostracyzmu, czy też nawet z ostracyzmem jest po prostu tożsamy, to bojkot polegający na odmowie świadczenia usług osobie bojkotowanej czy odmowie korzystania z usług takiej osoby to jednak trochę coś innego. Odstawmy na bok abstrakcje. Oto pewnego marcowego wieczora po udanym towarzyskim spotkaniu mój przyjaciel zabrał się ze świeżo poznanymi znajomymi taksówką do domu. Okazało się, że mieszkają nieopodal, więc wspólny kurs wydał się jak najbardziej uzasadniony. I oto nagle, kiedy taksówka już ruszyła, jeden z pasażerów zapytał taksówkarza – i to zapytał zupełnie „na poważnie” – jakie ma sympatie polityczne, bo jeśli ma inne niż pasażerowie, „to MY wysiadamy”. Przy tym pytający taksówkarza znajomy określił w pytaniu wystarczająco jasno SWOJE sympatie polityczne, a także polityczne anty-patie. Okazało się, że taksówkarz ma takie same. Może miał takie same rzeczywiście, może zależało mu na zrobieniu kursu – tego oczywiście wiedzieć niepodobna. Mój przyjaciel milczał zażenowany. Niemniej – jestem pewien, że gdyby jednak taksówkarz wyjawił, że ma inne poglądy niż jego nowy znajomek i się do tego przyznał, mój przyjaciel na pewno nie wysiadłby z taksówki. Pojechałby dalej zostawiając nowego znajomka na ulicy, jeśliby, jak stanowczo zapowiadał, zdecydował się wysiąść z samochodu. Dlaczego? Otóż, po pierwsze, mój przyjaciel nie uzależnia korzystania z usług taksówkarskich od podzielania jego politycznych poglądów, sympatii i antypatii przez kierowcę taksówki. W całym tym incydencie zastanawiać musi jednak kilka spraw. Po pierwsze – rodzaj emocjonalnego szantażu. Gdy idzie o szantażowanego taksówkarza – jedziesz, zarabiasz, ale tylko wówczas kiedy masz takie, a nie inne poglądy polityczne. Inna wersja tego samego emocjonalnego szantażu – przyjęte milcząco założenie, że mój przyjaciel ma takie same sympatie i antypatie polityczne jak jego nowo poznany znajomy, bo przecież żaden uczciwy i rozumny człowiek innych mieć po prostu nie może. Tyle tylko, że ów znajomek nie znał poglądów politycznych mojego przyjaciela. Przyznam, że – najdelikatniej rzecz ujmując - niezbyt odpowiada mi ten rodzaj „politykowania”. Zresztą „politykowania”? Po raz nie wiem który powtórzę opinię znakomitego ekonomisty Josepha Schumpetera przedstawioną w tomie „Kapitalizm, socjalizm i demokracja”: „Typowy obywatel skoro wkracza w sferę polityki, spada na niższy poziom sprawności umysłowej. Argumentuje on i analizuje w sposób, który w zastosowaniu do sfery swoich realnych interesów sam bez trudu uznałby za infantylny. Staje się na powrót prymitywem”. Nieraz narzekałem w felietonach na kondycję polskiej demokracji. Ale akurat to zjawisko – bojkotu nie jest w dzisiejszej demokratycznej polityce czymś specyficznie polskim. Wspomina wybitny polski dramaturg Janusz Głowacki inaugurację drugiej prezydentury Busha: „Jak wiadomo 90 procent mieszkańców stolicy głosowało na Johna Kerry’ego, więc pomyślałem, że może być ciekawie. Rzeczywiście, wielu właścicieli restauracji z porażającą bezinteresownością wywiesiło na drzwiach swoich lokali tabliczkę >>Blue zone<<, co należy rozumieć: >> Tylko dla demokratów<<”. Aha, córka Głowackiego wywiesiła w oknie swojego lokum na Manhattanie plakat >>No! He is not my president<<”. Co do różnic pomiędzy Polską a USA, to nie wiem, czy w Waszyngtonie dalej funkcjonują knajpy, które obsługują tylko demokratów. Może bojkot obywateli o poglądach republikańskich obejmował tylko czas inauguracji prezydentury Busha juniora. Ale wiem za to, że kiedy zmarł George Bush senior, to na jego pogrzebie byli obecni wszyscy żyjący amerykańscy prezydenci. Kiedy zaś niedawno zmarł premier Jan Olszewski, lista nieobecnych ex-premierów Rzeczpospolitej była długa. No cóż, jak widać do Ameryki ciągle nam daleko.