Zazwyczaj towarzyszy nam przekonanie, że słowa Jezusa o bogaczach, którym trudniej dostać się do Królestwa Bożego niż wielbłądowi przejść przez ucho igielne, dotyczą ludzi dysponujących wielkimi fortunami. Nic bardziej mylnego. One stosują się precyzyjnie do każdego z nas.
Kim tak na prawdę był biblijny bogacz? Wydaje się, że to człowiek bardzo majętny, zazwyczaj przedstawiciel jakiegoś znamienitego rodu bądź wybranej grupy społecznej – żydowski kapłan, uczony w Piśmie, może saduceusz lub faryzeusz. To prawda, że często bogactwo niektórych przedstawicieli tych bądź innych grup społecznych faktycznie pchało ich na duchowe i moralne bezdroża. Wystarczy spojrzeć tylko na celników – znienawidzonych w Izraelu, utożsamianych z pazernością na pieniądze i ludzką krzywdą, do której przyczyniali się w sposób bezpardonowy, pobierając niesprawiedliwie podatki i kolaborując z okupantem. W rzeczywistości jednak istotą owego separującego od Boga bogactwa nie jest sam fakt posiadania znacznej sumy pieniędzy lub licznych dóbr materialnych. Ewangelia zna przecież przykłady takich postaci jak Józef z Arymatei czy Nikodem, którzy – mimo znacznej majętności – nie mieli kłopotu, aby przez owo symboliczne ucho igielne przejść. Co więcej, nie musieli sprzedawać wszystkiego i rozdawać swego majątku ubogim. Na czym zatem polega ciemna strona owego przysłowiowego bogacza? Na jego chciwości. To właśnie chciwość jest tym demonem, który dokarmia bez opamiętania ludzką potrzebę posiadania. Jego zwodnicza podstępność polega jednak na tym, że nie zaspokaja tylko braków, ale pobudza pragnienie posiadania coraz większej ilości dóbr, przesuwając wciąż granice i zamykając nas w złotej klatce doczesnych przyjemności. Niestety, to pragnienie wciąż musi być stymulowane kolejnymi doznaniami – nowym dopływem pieniędzy i rozmaitych profitów. W efekcie nawet ci, którzy w gruncie rzeczy niewiele mają, lub mieszczą się w tak zwanej „średniej społecznej”, mogą być we władaniu chciwości; tym samym realizują w swoim życiu niechlubny obraz biblijnego bogacza. Nie chodzi bowiem o to, ile faktycznie posiadamy, ale o to, jak bardzo pragniemy posiadać i jak wiele temu pragnieniu poświęcamy. Testem na chciwość jest moment, gdy przychodzi nam powstrzymać chęć posiadania, lub poświęcić ją dla wyższych wartości. Wówczas niejednokrotnie odsłania się to, na ile nasze serce jest wolne od „demonicznego” związania chciwością.
Wciąż żyje we mnie sytuacja, której niedawno byłem świadkiem. Wycieczka. Autokar przewozi pasażerów. Na skutek nieszczęśliwej koincydencji zdarzeń uszkodzona została droga część w autobusie. Wina, żeby nie było, po obu stronach – zarówno kierowcy, jak i pasażera. Na szczęście autokar w pełni ubezpieczony, więc szkodę bez problemu można było pokryć z Autocasco. Organizatorzy wycieczki zaofiarowali pomoc – gotowość sfinansowania różnicy w składce ubezpieczeniowej, która w jakimś stopniu zostałaby powiększona, gdyby naprawę wykonano z ubezpieczenia. Chodziło więc o to, aby właściciel autokaru nie był stratny. Gdy jednak przyszło do rozmowy z właścicielem, ten – głuchy na argumenty – próbował wymusić satysfakcjonującą go, sporą kwotę pieniędzy na pokątną naprawę. Ustąpił dopiero wobec perspektywy konfrontacji w sądzie. Koniec końców okazało się, że udało mu się naprawić uszkodzenie szybko i niewielkim kosztem. Niesmak jednak pozostał. To oczywiście tylko jeden z wielu przykładów tego, jak chciwość może opanować serce. W codzienności tego rodzaju sytuacji spotykamy wiele i niestety, często my, chrześcijanie, mamy w nich swój udział, stając po niewłaściwej stronie. Strzeżmy się tego. W końcu nic tak nie gorszy i nie odciąga od Boga, jak chrześcijanie, którzy sprawy Jego królestwa rozmieniają na drobne.