Pewien niezbyt często dzisiaj grywany dramaturg powiedział: „Inteligencja nie polega na tym, że się błędów nie robi, lecz na tym, że szybko się je naprawia”.
Gdyby żył w naszych czasach, być może wymyśliłby zupełnie inną sentencję. Na przykład mówiącą coś o przyznawaniu się do błędów, a nawet do popełnionego zła.
Jak to jest aktualnie z tym przyznawaniem się, że się coś sknociło, popsuło, źle wykonało, że podjęło się niewłaściwą decyzję, że nie miało się racji w jakiejś, choćby błahej i drobnej, sprawie?
Wygląda na to, że przyznawanie się nie jest trendy. Modne jest raczej pójście w zaparte. Udawanie, zapewnianie i przekonywanie, że nic złego się nie stało. Dowodzenie za wszelką cenę i każdym dostępnym sposobem, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Traktowanie tych, którzy mają odwagę dostrzec i wytknąć błąd, pomyłkę, porażkę, nieprawidłowość, zaniedbanie, czy wręcz popełniane z premedytacją draństwo, przestępstwo, łajdactwo, jak najgorszych wrogów. Jak zagrożenia dla całego dobra świata.
Zauważyłem, że wielu ludzi uznaje przyznanie się do błędu, do winy, do popełnienia nawet bardzo dużego zła, za przejaw słabości. Ich zdaniem ten, kto jest silny, nie powinien przyznawać się do porażek, a tym bardziej do świadomego wybierania zła, zamiast dobra. Ten, kto jest mocny, powinien zawsze być uznawany i uważany za tego dobrego. Nieważne, jaki jest naprawdę. Skoro jest silny, inni powinni być przekonani, że stoi zawsze po stronie dobra i nigdy nie robi niczego złego. Najlepiej, gdyby naprawdę głęboko i bez najmniejszych wątpliwości uwierzyli, że jest chodzącym ideałem. Dlatego trzeba w zarodku gasić wszelkie przejawy niepewności, co do jego nieskazitelności.
Jeśli już dochodzi do sytuacji, że dłużej ukrywać i zaprzeczać się nie da, jeśli ktoś zostaje do tego zmuszony i nie ma innego wyjścia, niż przyznać, że popełnił błąd albo zrobił coś złego, wtedy sięga się po cały arsenał środków, żeby zbagatelizować własne niewłaściwe działania, a wyolbrzymić podobne przypadki u innych. Na zasadzie: „Być może faktycznie coś poszło mi nie tak, ale zobaczcie, jak źli, wredni, ohydni są inni. Na ich tle właściwie okazuję się wcielonym aniołem”.
Odnoszę wrażenie, że niezbędnym elementem opisanej postawy wobec zła, jest pewien sposób myślenia o nim, a właściwie definiowania go, zwłaszcza jego początku. W tej metodzie postrzegania zła zaczyna się ono nie w momencie popełnienia, ale w chwili, gdy z jakichś powodów zostaje dostrzeżone i ujawnione. Tak, jakby zło pozostające w ukryciu po prostu nie istniało. Haczyk polega na tym, że ono jednak istnieje. Obiektywnie. Niezależnie od tego, czy jest z daleka widoczne czy starannie schowane. A na to nie pomoże nawet największa inteligencja.