Słowo „postęp” brzmi w uszach współczesnych dobrze, a nawet bardzo dobrze. To, że zwykle słowo „postęp” brzmi dobrze, a nie brzmi dobrze zawsze – czyni jednak różnicę.
Bo przecież kiedy mówimy o postępach choroby, to nie ma w tym oczywiście nic dobrego, nic optymistycznego. Wręcz przeciwnie. Prawie dwadzieścia lat temu znakomity historyk idei Jerzy Jedlicki opublikował książkę zatytułowaną „Świat zwyrodniały” z podtytułem „Lęki i wyroki krytyków nowoczesności”. Nowoczesność dla wielu jest prawie-że synonimem postępu, a już postępu społecznego, kulturowego, cywilizacyjnego to na pewno. Że nie wspomnę o postępie technologicznym, który w społecznej świadomości wiąże się z nowoczesnością bodaj najsilniej. Jedlicki zastanawia się w swojej książce: „/…/ czemu tak wielu ludzi wykształconych i rozumnych tak głęboko gardzi nowymi formami życia, które są dziełem ich współczesnych. Jakie są źródła pesymizmu historycznego całego legionu pisarzy i filozofów ostatnich trzech stuleci, którzy te nowoczesną cywilizację mają za zwyrodniałą, nikczemną i szczęśliwie zmierzającą do swej zagłady?”. Jedlicki jest, jak wspomniałem, historykiem idei i swoje rozważania doprowadza do początków wieku XX. Pisze: „Był to czas względnej politycznej stabilizacji i wielkich sukcesów nauki i przemysłu”. No cóż, może warto przypomnieć, że w tamtym czasie prawdziwym bestsellerem, ba przedmiotem kultu, staje się książka Normana Angella zatytułowana „Wielka iluzja”. Autor udowadniał w niej, że wobec ekonomicznej i finansowej współzależności państw europejskich agresor i ewentualny zwycięzca ucierpiałby w tym samym stopniu co pokonana przez niego ofiara agresji. Innymi słowy: nie byłoby po wojnie w Europie wygranych, przegraliby wszyscy aktorzy europejskiego teatru wojennego. Doktrynę wyłożoną przez Angellego w „Wielkiej iluzji” propagowano jako dogmat, tak bardzo jej przesłanie wydawało się nieodparte. A jednak niedługo potem wybuchła Wielka Wojna, zwana dzisiaj I wojną światową, w jej wyniku rozkwitły dwa totalitaryzmy – komunistyczny i narodowo-socjalistyczny, które doprowadziły do wybuchu II wojny światowej. Przed wybuchem trzeciej wojny światowej uchronił nasz glob chyba tylko straszak broni atomowej. Pisze John Lewis Gaddis, autor książki: „Zimna wojna. Historia podzielonego świata”: „/…/ natura ludzka się zmieniła – a proces ten został zapoczątkowany przez wstrząs Hiroszimy i Nagasaki”. Tak wyglądała w największym skrócie historia tragedii, których ludzkość doświadczyła w XX wieku. Mao Tse Tung, Stalin, Hitler tworzą czołówkę zbrodniarzy miejmy nadzieję nie do doścignięcia. Nigdy wcześniej przywódcy państw nie byli odpowiedzialni za śmierć setek milionów ludzi. Więc może nie ma co specjalnie dziwić się lękom i obawom krytyków nowoczesności? Jerzy Jedlicki we wspomnianej przeze mnie książce to subtelny teoretyk. W dyskursie potocznym, choćby upudrowanym przez pseudonaukowe piórka - krytykowanie nowoczesności to stawianie się z góry na przegranej pozycji. Jak podsumowywał to jakiś czas temu Maciej Rybiński: „Na Zachodzie w latach 70. w ogóle nie było wierzących i praktykujących konserwatystów przyznających się otwarcie do tego, że są konserwatystami wartości. Konserwatystą było się mianowanym wbrew własnej woli, jeśli głosiło się poglądy nieakceptowane przez kontrolerów opinii publicznej. Kto został zaetykietowany jako konserwatysta, przestawał istnieć. Nie było potrzeby z nim polemizować, wystarczyło wzgardliwe stwierdzenie, że to przecież konserwatysta”. Nie inaczej działo się w świecie artystycznym: „Awangarda wprowadziła straszak ‘konserwatyzmu’ przeciw każdemu, kto się z nią nie zgadza. Analogicznie marksizm” – pisał w swym „Dzienniku” Krzysztof Mętrak. A przecież trzeba było konserwatysty Ronalda Regana, konserwatystki Margaret Thatcher i konserwatywnego Jana Pawła II, żeby zwyrodniały świat postępu społecznego jakim był realny socjalizm ostatecznie załamał się w latach 80-tych ubiegłego wieku. Ktoś powie, że to wspominanie „niegdysiejszych śniegów”, a paradoks bycia twardym konserwatystą łatwo dostrzec już w baśni „Kalosze szczęścia” Jan Christiana Andersena. Jak wiadomo, jeden z jej bohaterów, narzekający na postęp chwalca czasów minionych, ubiera przypadkiem kalosze szczęścia i trafia w tak upragniona przez siebie przeszłość, przeżywając prawdziwy koszmar. Tak, oczywiście, ale z drugiej strony – „Nowy wspaniały świat” opisany przez Aldousa Huxleya to przecież nic innego jak anty-utopia, to nic innego jak nowa wersja zwyrodniałego świata nowoczesnej przyszłości. Może zatem warto odrzucając skrajności po prostu zachować rozsądek.