Osoba wujka łączyła się w mojej świadomości z tym, że to poprzez niego zostałem włączony w Kościół – mówił bp Janocha Wojciechowi Marczykowi w Radiu RDC.
Wojciech Marczyk: Księże Biskupie, był ksiądz trzymany do chrztu przez Jana Olszewskiego, brata mamy księdza. Możemy porozmawiać o ojcu chrzestnym, o wujku?
ks. bp Michał Janocha: Możemy.
- Nurtowało mnie jedno pytanie, lecz nie śmiałem go zadać podczas naszych poprzednich rozmów. Chodzi o krzyż na piersi księdza biskupa. Są na ogół większe, okazalsze. Krzyż księdza jest dużo mniejszy.
- Dostałem go dość nieoczekiwanie, 32 lata temu od wujka Jana Olszewskiego i jego żony, mojej cioci - Marty. Wręczyli mi go na początku mojej drogi kapłańskiej. Pamiętam do dziś tę sytuację; mówię „wujku, ciociu, ksiądz nie nosi takiego krzyża”. A wujek powiedział: „przyda ci się, gdy zostaniesz biskupem”.
- Nie był to jednorazowy kontakt z wujkiem.
- Mam z nim mnóstwo wspomnień. Urodził się kamienicy przy Pobożańskiej na Pradze. Spędziłem tam moje dzieciństwo, pierwsze 7 lat życia. Postać wujka była związana z moim życiem. Uchodził za osobę tajemniczą. Jako młodzieniec nie znałem szczegółów jego działalności. Przecież on oprócz działalności adwokackiej pomagał wielu osobom, ciągle był aktywny. Ale nigdy o tym nie opowiadał. Śmialiśmy się, że dowiadywaliśmy się o nim więcej z Radia Wolna Europa niż od niego samego.
(...)
- Wróćmy do początków rodzinnych, do miejscowości Okuniew.
- Dziadek pracował na kolei. Istniał wówczas bardzo głęboki etos kolejarza. I on go reprezentował.
- Premier Olszewski często używał określenie służba. Jego praca także była dla niego służbą.
- I podobnie było z dziadkiem. Symbolem były białe rękawiczki zakładane przed rozpoczęciem pracy.
- Premier był człowiekiem zasadniczym, prawda?
- Wujek był wrażliwy na prawdę i wewnętrzną prawość, cały czas tym żył. Denerwowało go zakłamanie, fałsz ale także interesowności. Żył skromnie, zupełnie zwyczajnie. Jeździł tramwajem, z wytartą teczką. Nie miał w sobie nic z tego co dzisiaj można spotkać w wielkim świecie. Kiedyś, może w latach 70. spędzaliśmy wspólnie wigilię. Podczas jednej z wieczerzy poczynił uwagę, że garnitur, który ma na sobie, może pochodzić z czasów maturalnych. Było w tym coś z uśmiechu ale nie wiem czy to nie była prawda.
(...)
- W czasie Powstania Warszawskiego wujek miał 14 lat.
- Był jednym z najmłodszych uczestników zrywu. Chłopcy robili wówczas to, co było nakazem chwili. Nie postrzegali tego jako akt heroizmu, wielkiego poświęcenia. To było spontaniczny odruch ludzi tego pokolenia, ludzi wykształconych w międzywojniu.
- Premier Jan Olszewski był dla mnie romantykiem, nie pasował do rozgardiaszu politycznego z czasu przełomu.
- Zgadzam się. Z perspektywy śmierci wujka widzę to jaśniej, mocniej. Wujek żył wielkimi ideami, to było całe jego życie, temu służył, temu był wierny. Tej idei polskiej niepodległości, honoru, sprawiedliwości. Słowa niestety straciły wielką moc prawdy ale wujek był temu wierny i przywracał tym słowom życiodajną, pierwotną treść.
(...)
- Jak wujek zareagował na wieść, że został ksiądz biskupem?
- Był powściągliwy w swojej reakcji. Bardzo go za to ceniłem. Ważył słowa nie tylko jako polityk, ale też jako człowiek. Ważył słowa, bo ważył myśli. Nie wygłaszał patetycznych tez. Nie pamiętam jego słów, które miałby charakter programowy, które musiałbym zapamiętać. Podkreślał jedynie, wiele razy, jak wielka odpowiedzialność na mnie ciąży. Jak wielka służba mnie czeka, służba czyli życie nie dla siebie, życie dla czegoś, kogoś większego niż my.
- Jak premier przeżywał potyczki z władzą ludową? Był zawieszony za obronę studentów w związku z wydarzeniami z 1968 roku, był oskarżycielem posiłkowym w procesie dot. zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki. Nie bał się?
- Z jednej strony wujek był jednoznaczny i radykalny. Mówił, że komunizm jest zniewoleniem. Był w tym odważny, nie każdego było na to stać. Wielu tak myślało, niewielu odważyło się tak mówić. Pamiętał, to był chyba grudzień 1970, choinka, siedzimy, a wujek mówi : „PRL się skończy, komunizm się skończy”. W tamtym czasie takie słowa były szokiem. Nie tylko nikt tego wówczas głośno nie mówił. Nikt tak nawet nie myślał. Wujek to już widział, dlatego zawsze przywiązywałem dużą wagę do jego wypowiedzi na temat przyszłości, chociaż zawsze powściągliwych, to często miał rację. Chociaż wujek rzadko odnosił się do konkretnych postaci. Nigdy nie słyszałem z jego ust słów poniżających kogokolwiek, bardzo jasno określał swoje przekonania ale miał w tym wszystkich klasę. Nie było w nim zawiści, wbrew temu co przypisywali mu jego przeciwnicy.
- Jego ostatnie wystąpienia na sali sejmowej…
- On to bardzo głęboko przeżył, tylko on sam jeden wiedział jak bardzo. Natomiast w tym co mówił nigdy nie było nienawiści. Tak próbowano kreować jego wizerunek ale to nie jest Jan Olszewski. To była makieta stworzona przez wrogie mu środowiska.
(...)
- A jak premier Olszewski postrzegał sprawę zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki?
- Tak jak wspomniałem, wujek był powściągliwy, zwłaszcza w okazywaniu uczuć. Ja w jego oczach łzy widziałem tylko raz, przed 3 laty, gdy spotkaliśmy się w szpitalu i wujek miał poczucie, że to nasze ostatnie spotkanie. Mówił zresztą wtedy o Bogu. Nie znam jego refleksji na ten temat, poza tym co wygłosił podczas mowy w trakcie procesu, jako oskarżyciel posiłkowy. Wujek mówił, był przekonany, że ta zbrodnia miała być pewną prowokacją dążącą do większego fermentu w państwie, a ostatecznie do destabilizacji tego państwa. Ja przypomnę jeden szczegół, który jest wielce znaczący, na miejscu porwania księdza Jerzego został w cudzysłowie ‘’zgubiony’’, zostawiony, orzełek z milicyjnej czapki. Wujek miał wrażenie, że chodziło o wywołanie niepokojów społecznych. Ale trzeba przede wszystkim powiedzieć, kiedy mówimy o czasach PRL-u, że wujek jako prawnik z wykształcenia, prawnik w najlepszym znaczeniu tego słowa, w sposobie jego myślenia, nie miał nigdy w sobie tego co miał Stefan Okrzeja czyli pewnych rewolucyjnych pomysłów, które dążyłyby do niepodległości poprzez użycie siły. On zawsze działał, starał się działać zgodnie z prawem, nawet wewnątrz tego kulawego, niesprawiedliwego, opresyjnego prawa PRL-u. Tak sobie teraz uświadomiłem, że jedyna książka jaką napisał, a właściwie mały zeszyt wydawany podziemnie to jest ‘’Stosunek obywatela do służby bezpieczeństwa’’. Wujek opierał się na prawie PRL-u, którego nikt nie znał, i podawał konkretne wskazówki, jak obywatel ma się zachować w przypadku inwigilacji, zatrzymania, jakie prawa przysługują obywatelowi. Taki praktyczny przewodnik, który wyrastał z jego doświadczenia i wielu się przydawał.
- Co ksiądz biskup zawdzięcza swojemu ojcu chrzestnemu? Kościół rzymskokatolicki przykłada ogromną wagę do roli ojca chrzestnego.
- Dla mnie to zawsze było ważne. Osoba wujka łączyła się w mojej świadomości z tym, że jest to chrzestny ojciec, że to poprzez niego zostałem włączony w Kościół. Stało się to na ulicy Pobożańskiej, niedaleko naszego domu. W 1960 roku na Bródnie. Jeszcze wtedy Kościół Matki Bożej Różańcowej był budowany, a Msze Święte były odprawiane w małej kaplicy, gdzie teraz są Siostry Matki Teresy. W tym krzyżu, o którym pan redaktor wspomniał, jest jakiś skrót i symbol tego wszystkiego. Ja dopiero po latach, kiedy ten krzyż nosze na co dzień, coraz bardziej rozumiem przesłanie w nim zawarte.
- Jak pozostanie w pamięci księdza osoba ojca chrzestnego, premier, intelektualista, romantyk?
- Pamięć o osobach nam bliskich jest czymś z czego nieustannie korzystamy, nie mając nawet tego świadomości. Trochę jak powietrze którym oddychamy, nie zdając sobie sprawy, że bez niego nie możemy żyć. Myślę, że podobnie jest z osobami, które były nam bliskie, które dużo znaczyły w naszym życiu. Sposób myślenia, bycia i życia wujka mocno na mnie oddziaływał. Kiedy zostałem biskupem podziękowałem mu i powtórzę to też teraz - dziękuję, że nauczył mnie kochać Polskę…
(...)
- Księże Biskupie, czy dawało się wyczuć, że premier Olszewski czasami mógł mieć wrażenie, że ta jego walka o prawdę w bezlitosnym nieraz świecie, wszystko co robił w służbie ojczyźnie, że to była syzyfowa praca?
- Myślę, że to bardzo ważne pytanie. Gdyby popatrzeć na jego działalność polityczną z punktu widzenia czystej pragmatyki, można by powiedzieć, że w większości skończyła się fiaskiem. Natomiast jeśli patrzymy na to z perspektywy wielkiego czasu, pewnych fundamentów, to wszystko wygląda zupełnie inaczej. A tylko taka perspektywa naprawdę ma sens. Nieraz ci, którzy pozornie wygrywają, okazują się przegrani, a Ci którzy przegrywają tak naprawdę są zwycięzcami. Myślę, że to też jest bardzo ewangeliczne. Im więcej czytam wujka, tym bardziej widzę jak głęboko ewangeliczne są to myśli, chociaż nie odwołują się do ewangelii expressis verbis.
Na koniec przywołam pewien epizod, który był ze mną związany. Trzeciego maja 1982 roku, a więc w stanie wojennym, jako student wracałem z katedry z Matką Boską w klapie. Łapanka na Nowym Świecie. Znalazłem się autobusie ZOMO. Wywieźli mnie na komisariat, na Łopaczewską. Jechałem w większości ze studentami, którzy brali udział w mszy świętej w intencji Ojczyzny. Wszyscy dostają „z urzędu” pół roku więzienia z zamianą na grzywnę. Rodzice mnie wykupili. W domu euforia, syn wrócił, a mogło być różnie. Wujek jednak stwierdził stanowczo: nie można na tym poprzestać, konieczne jest odwołanie. Na procesie kapitan milicji opowiadał, że rzucałem kostką brukową, że lżyłem władzę ludową, cytował niecenzuralne słowa których miałem użyć. A wujek jako doświadczony prawnik przeanalizował wypowiedzi tego milicjanta, który – jak się okazało – był tzw. zawodowym świadkiem i zeznawał to samo podczas wszystkich odwołań za każdym razem podczas odwołań od wyroku. W następnej instancji okazało się, że ten człowiek nigdy nie pracował w milicji. Wujkowi zawdzięczam również to, że kiedy zakończyło się to uniewinnieniem nie poprzestałem na akceptacji tego niesprawiedliwego wyroku, ponieważ następne zatrzymanie mogło skończyć się o wiele gorzej. W historii stanu wojennego to drobiazg, ale dla mnie to była wielka rzecz, a interwencja wujka bardzo mi pomogła.
(za: rdc.pl)