Mediolan, Liverpool, Leeds… Co łączy te miasta? Ano to, że w tamtejszych klubach piłkarskich grają młodzi wychowankowie chorzowskiego „Ruchu”.
Z początkiem piłkarskiego sezonu czy choćby tylko rundy wiosennej rozgrywek ligowych w piłce nożnej przeglądam z upodobaniem tzw. futbolowe „Skarby kibica”. Zawierają one zestawienia kadr drużyn klubów ligowych. W bardziej rozbudowanych wersjach kibicowskich „Skarbów” obok nazwisk piłkarzy i podstawowych danych o nich, podaje się także nazwy klubów, w których występowali wcześniej. Przy nazwiskach niektórych kopaczy klubów takich jest i kilkanaście. Kategoria „wychowanek”, czyli ktoś, kto gra w klubie praktycznie od dziecka, jest w silnym zaniku. Jeśli w ogóle występuje dotyczy tylko graczy bardzo młodych, to znaczy takich, którzy po prostu nie zdążyli jeszcze zmienić klubu. Zawodników po trzydziestce, którzy graliby w klubie, w którym rozpoczynali piłkarską karierę prawie nie ma. Wszyscy szukają szansy na rozwój w nowym, lepszym klubie. Albo klub szuka lepszych zawodników – i słabszym futbolistom dziękuje za usługi. Napędzana przez skautów i menedżerów transferowa karuzela kręci się jak szalona. I nikogo to jakoś specjalnie nie dziwi. Bo niby czemu miałoby dziwić? Taki jest świat. Wszyscy są na sprzedaż. I tylko niekiedy jakiś piłkarz wypali - jak Taras Romanczuk zawodnik „Jagiellonii” Białystok – że żaden z jego klubowych kolegów nie przyjąłby propozycji gry w „Legii” Warszawa. I otóż zaraz odpowiedział mu w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” inny zawodnik białostockiego klubu oświadczając, że Romanczuk… kłamał. „Każdy z nas, gdyby dostał ofertę z Legii, toby tam poszedł. Może z wyjątkiem Rafała Grzyba, bo to legenda klubu. Ale cała reszta na pewno by taką ofertę przyjęła. Zobaczyliby pieniądze i byłoby po sprawie” (Michał Czechowicz, Jeden z kilkuset, „Piłka Nożna” 5/2374, 29 stycznia 2019). Gdzie w tym wszystkim kibice? Kibice pozostają wierni marce swojego ukochanego klubu, ale do składu drużyny i nazwisk piłkarzy specjalnie się nie przyzwyczajają. Składy zmieniają się co kilka miesięcy, niekiedy diametralnie, zawodnicy grając dla klubu X marzą o kopaniu piłki, w jakimś lepszym klubie, powiedzmy Y. I dotyczy to nie tylko małych klubików – ot, chociażby najlepszy obecnie polski piłkarz Robert Lewandowski grając w topowym „Bayernie” Monachium od lat wzdycha do gry w „Realu” Madryt. Przywiązanie do barw klubowych w zasadzie nie istnieje. Manifestacje emocjonalnych związków z aktualnym klubem zawodnicy rezerwują najczęściej dla mediów. Powtórzę zatem – a gdzie w tym wszystkim kibice? Znany komentator piłkarski Krzysztof Stanowski pisze: „Moja rada dla kibiców: cieszcie się z piłkarzy, bo tak szybko odchodzą. Za kasą, standardem życia, lepszym jutrem. Im mniej będziecie oczekiwać od nich jakiejkolwiek lojalności, tym mniej się rozczarujecie. Traktujcie samych siebie jako pracodawców, a ich jako pracowników. Kupiłeś bilet, to wymagaj, aby zawodnik dostarczył produkt za który zapłaciłeś. I nic więcej. Zawarto transakcję biznesową, z której on ma się wywiązać. Miłości szukaj w domu, a na stadionie oczekuj soczystych strzałów, efektownych dryblingów, zaangażowana i walki”. Czy pozostaje zatem wspominanie „niegdysiejszych śniegów”? Zawodników, którzy bądź to całą karierę spędzili w jednym i tym samym klubie, w ostateczności wyjeżdżając gdzieś na zarobek u schyłku kariery? To też, jak to w bajkach, uproszczenie. Kiedy czytam dzisiaj wywiady z podstarzałymi już gwiazdami futbolowymi mojego dzieciństwa, to nie sposób nie dostrzec w nich zawodu, że im się nie udało, że oni mogli wyjechać na Zachód dopiero u schyłku kariery. Bo takie były w PRL-u realia. Czyli – że przypisując idolom mojego dzieciństwa dozgonną wierność barwom polskiego klubu czyniłbym z konieczności cnotę? Oczywiście można wskazać wyjątki Tu warto przywołać świadectwo ikony chorzowskiego klubu, piłkarza 25-lecia PRL, Gerarda Cieślika: „Mogłem zostać za granicą. Mogłem pójść do innych klubów, gdy skończyłem grę w ‘Ruchu’… Ale ja chciałem grać i chciałem być w ‘Ruchu’. Dla mnie ‘Ruch’ był święty i jest święty. Powiedziałem sobie – tutaj zacząłem grać i tu skończę. I dobrze się stało”. Trzeba zaznaczyć, że w skali powojennego futbolu europejskiego podać można chyba tylko dwa przypadki graczy niewątpliwie wybitnych, którzy całą karierę poświęcili klubom, których byli wychowankami. To Uwe Seeler, gracz HSV Hamburg i Paolo Maldini zawodnik AC Milan. A teraz do AC Milan trafił Krzysztof Piątek – to jego któryś tam z kolei klub w karierze. Piątek pokazał swoje zdjęcie z dzieciństwa z koszulką AC Milan, co miałoby świadczyć, że już jako brzdąc kibicował temu klubowi. Ale przecież już teraz przebąkuje się, że Milan jest dla niego tylko przystankiem w drodze do klubów z wyższej półki. Czy jeśli kiedyś Piątek trafi do Realu to znajdzie w domowych archiwach zdjęcie, na którym jako dziecko paraduje w stroju królewskich z Madrytu?