Ruszają przygotowania do procesu beatyfikacyjnego ks. prał. Jana Marszałka, kapłana archidiecezji krakowskiej, wieloletniego proboszcza parafii Świętych Szymona i Judy Tadeusza w Łodygowicach, które obecnie znajdują się na terenie diecezji bielsko-żywieckiej.
Starania o rozpoczęcie procesu rozpoczęli ludzie świeccy. Ci, którzy pamiętają swojego proboszcza, są przekonani, że żył wśród nich święty człowiek. Pochodzących z Łodygowic księży dopingował do działania sam Jan Paweł II. - Wciąż pytał: "Co robicie w tej sprawie?" - opowiada ks. Stanisław Mieszczak SCJ, który został postulatorem w procesie beatyfikacyjnym łodygowickiego duszpasterza.
Proces będzie prowadzony przez diecezję bielsko-żywiecką, bo na jej terenie znajdują się dziś Łodygowice. Jednak sprawa jest ważna również dla archidiecezji krakowskiej, gdzie żyje wielu kapłanów, którzy ks. Marszałkowi zawdzięczają powołanie.
Jan Marszałek urodził się w Krzeczowie 8 czerwca 1907 roku. Miał troje rodzeństwa - starszą siostrę Marię, młodszą Annę i brata Franciszka. Rodzina utrzymywała się z pracy na roli, posiadała również niewielkie obszary lasu. Pomimo trudnej sytuacji materialnej rodzice wysłali uzdolnionego syna do gimnazjum w Krakowie. Pragnęli, by został lekarzem, jednak Jan postanowił wstąpić do seminarium duchownego.
Święcenia kapłańskie przyjął 20 czerwca 1932 roku. Zanim trafił do Łodygowic, pracował w Poroninie, Spytkowicach, a w czasie wojny - w Andrychowie i Bachowicach.
Do Łodygowic ks. Marszałek został skierowany w 1951 r. i od początku zjednał sobie parafian, co wzbudziło zaniepokojenie socjalistycznych władz. Szybko stał się obiektem zainteresowania UB. Zaczęły się donosy. 12 marca 1953 r. ks. Jan otrzymał nakaz opuszczenia Łodygowic. - Prawdopodobnie chodziło o to, że był jednym z trzech księży, którzy nie podpisali potępienia kurii krakowskiej w czasie słynnego procesu. Wszyscy trzej zostali usunięci z parafii - tłumaczy dziś ks. Mieszczak.
Ksiądz Marszałek pozostał bez zajęcia. Trafił do Skrzypnego k. Szaflar, gdzie był często sprawdzany przez UB, ale sołtys wmówił agentom, że ten kapłan to nieuk. Dzięki temu ks. Marszałek mógł swobodnie służyć ludziom. Potem trafił do Białego Kościoła. Gdy nastąpiła październikowa odwilż, pojawiła się szansa powrotu do Łodygowic.
Wcale mu się do tego nie paliło. Doznał tu krzywd, znał ludzi, którzy podpisywali się pod listami do władz. Wrócił na usilną prośbę bp. Eugeniusza Baziaka. Swoim prześladowcom przebaczył. Gdy umierali, odprowadzał ich na cmentarz. Służby bezpieczeństwa nie miały odwagi, by podnieść na niego rękę, ale utrudniano mu życie, nachodzono, nękano.
Był wyczulony na potrzeby drugiego człowieka. Ksiądz Mieszczak pochodzi z rodziny wielodzietnej. - Dostawaliśmy paczki, ale nigdy nie wiedzieliśmy, skąd. On po prostu wiedział, komu trzeba pomóc i ta pomoc tam trafiała. Inspirował po cichu - podkreśla. Wspierał kleryków, organizował akcje charytatywne dla najuboższych rodzin. Walczył z pijaństwem. Nie krzyczał, nie upominał, ale potrafił zawstydzić. - Kiedyś zobaczył pijanego pod kościołem. Przyniósł mu kompot - opowiada postulator w jego procesie beatyfikacyjnym. Takie gesty trafiały do tych ludzi mocniej niż najcięższe słowa.
Zmarł 16 maja 1989 roku. Po jego śmierci Jan Paweł II napisał: "Odszedł gorliwy i mądry sługa Kościoła. Powszechnie znany i miłowany kapłan, który głębią swego życia wewnętrznego i dobrocią pociągał ku sobie ludzi, budził zaufanie i ukazywał Boga".