Znany – i, dodajmy, prześladowany w PRL-u satyryk, Janusz Szpotański we „Fragmentach nienapisanej biografii” zapisał co następuje: „jak powszechnie wiadomo (choć zupełnie nie wiadomo dlaczego)?”. Tyle. „Jak powszechnie wiadomo (choć zupełnie nie wiadomo dlaczego)?”…
No właśnie. Dzisiaj też zupełnie nie wiadomo dlaczego niby wiele rzeczy ma być „powszechnie wiadome”. A co jeśli komuś, to co ktoś tam inny uznaje i gromko obwieszcza za „wiadome powszechnie”, wiadomym nie jest? No cóż, warto zauważyć, że w wielu przypadkach owo „powszechnie wiadomo” bywa elementem szantażu emocjonalnego. Jak to nie wiesz, jak jest, skoro wszyscy rozumni i przyzwoici ludzie to wiedzą? No jak to? Przecież „powszechnie wiadomo”… Nie przeczę, jest oczywiście wiele spraw, które powinny być „powszechnie wiadome”, rzecz w tym, iż zakres tego, co powinno być „powszechnie wiadomo” poszerza się w sposób absolutnie nieuprawniony na kwestie zgoła kontrowersyjne. Kiedyś w czasie komunistycznego zaczadzenia „nowym wspaniałym światem”, który miał zastąpić kapitalizm wierzono, że w Moskwie, że na Kremlu wiedzą lepiej. Aleksander Wat autor m.in. opasłego tomu wspomnień zatytułowanego „Mój wiek” opowiada, jak to „/…/ jakiś białoskórnik, niesłychanie fanatyczny, który później w czasie jakiejś dyskusji powiedział: Im widnieje, na Kremlu wiedzą lepiej. Był taki bardzo miły człowiek ze związku metalowców, który potem w Polsce Ludowej zajmował bardzo wybitne stanowisko, był naczelnym dyrektorem czy prezesem „Ruchu” i jeszcze tam czegoś” (Aleksander Wat, Mój Wiek. Pamiętnik mówiony, oprac. naukowe Rafał Habielski, UNIVERSITAS, Kraków 2011. s. 219- 220). Takich wspomnień formuły „im widnieje”, oni wiedzą lepiej, jest u Wata więcej: „Pierwsze aresztowania Polaków w Rosji były w 1936, 1937 roku. Innych wezwano do Moskwy dopiero w roku 1938, ale większość tych ludzi siedziała już od dawna. Warski siedział od lat, prawie wszyscy z tych ważniejszych siedzieli od lat. Niektórzy byli w Paryżu i stamtąd byli wzywani do Moskwy. Proces likwidacji ludzi zaczął się przed rozwiązaniem partii. To było na fali stalinowskiej wielkiej czystki, procesów itd. Jak ci mówiłem, mój stosunek do moskiewskich procesów był taki: nie miałem ani sekundy wahania, ani sekundy wątpliwości, że wszystko jest stalinowską prowokacją. Ani sekundy. Zresztą uważałem, że Trocki robiłby to samo co Stalin, a może jeszcze gorzej, i to przeświadczenie uwrażliwiało mnie na wyolbrzymianie tych zbrodni przez trockistów. Więc rozmawiałem z moimi znajomymi i przyjaciółmi komunistami, po prostu szarpałem ich za kołnierz, łapałem za guziki. Przeważnie wymykali się, mało kto miał czelność, owszem, ludzie prości mówili: im widnieje, tam wiedzą lepiej”. I jeszcze: „prostaczkowie partyjni mieli jedną odpowiedź: „próżno nam mędrkować, z Kremla widać wszystko lepiej. Im widnieje, tak zamykali dyskusje, cudze wątpliwości, własne skrupuły w okresie wielkich procesów”. Wat opowiadając o straszliwych walkach frakcyjnych trockistów ze stalinowcami, przypomina jak ktoś inny znowu powołał się na tę formułę, o której wspomniano: „Było to po procesach, mówiłem mu o absurdalności oskarżeń i samooskarżeń, a on odpowiedział: Im widnieje. I nie wchodził w żadne dyskusje. Oni wiedzą lepiej! Kapitał zaufania do wodza jako podstawowe założenie wszystkiego”). Cóż Aleksander Wat zanim został, jak sam powiada, komunistycznym „renegatem”, sam był przekonanym, ba, żarliwym komunistą. Otóż ciekawe jest zderzenie jego postawy komunisty rozczarowanego, z wiedzą jego partyjnych kolegów, tych towarzyszy, których nie sposób określić jako „zwykłych, szarych ludzi”. Tu odwołam się do wspomnień innego „pryszczatego” komunisty, świetnego pisarza Tadeusza Konwickiego. Oto Konwicki opowiedział innemu świetnemu pisarzowi, Januszowi Głowackiemu, że „jak Chruszczow ogłosił /…/ sławny referat o zbrodniach Stalina, to on jako młody pisarz naprawdę to przeżywał. Towarzysze z KC klepali go po plecach, zaśmiewając się z jego naiwności, i mówili: - No Tadziu, nie żartuj, ty naprawdę wierzyłeś w te wszystkie brednie, cośmy pisali?” (Janusz Głowacki, „Bezsenność w czasie karnawału”, Warszawa 2018, s. 122-123). No proszę… Dobra, tyle historii, historii wcale nie tak zamierzchłej. Aha, felieton ten – a szczególnie chwilę szczerości, jaką miewają towarzysze z dowolnego Komitetu Centralnego, dedykuję tym wszystkim, którzy z wiarą i do znudzenia powtarzają do cna zdarte partyjne slogany. Powtarzają z przekonaniem, bo przyjmują, że przecież „im widnieje”, że ONI, tam, na górze, wiedzą lepiej. Tak więc powinno być „powszechnie wiadomym”…