Dzisiejsza historia ma wszelkie zadatki, by trafić do kina i stać się wielkim filmem. Takim, który poruszy wszystkie serca. Oto mamy małżonków, jak wielu innych
Dzisiejsza historia ma wszelkie zadatki, by trafić do kina i stać się wielkim filmem. Takim, który poruszy wszystkie serca. Oto mamy małżonków, jak wielu innych. Ona krawcowa, on zawodowy żołnierz. Żyją sobie spokojnie w stolicy Chile. Na świat przychodzi ich pierwsze dziecko – Laura. Jest rozkosznym bobasem. Niestety społeczne rozruchy zmuszają rodzinę do przeprowadzki na pogranicze. Nie jest to może szczyt luksusu, ale panuje tam względny spokój. Spokój wystarczający do tego, by na świecie pojawiło się i drugie dziecko tej pary – również dziewczynka. Tutaj jednak wszystko zaczyna się komplikować. On umiera nagle na zapalenie płuc. Ona zostaje z dwójką małych dzieci i bez środków do życia. Wobec widma głodowej śmierci podejmuje dramatyczną decyzję – przedziera się przez góry do Argentyny, by ostatecznie znaleźć kąt w pewnym niewielkim miasteczku, które założyli uciekinierzy, uchodźcy i w ogóle wszelkiej maści poszukiwacze swojego miejsca na ziemi. Jak się państwo domyślacie, trudno byłoby to miejsce nazwać rajem na ziemi, jednak, gdy ma się na utrzymaniu małe dzieci i sporo kilometrów za sobą, nie można wybrzydzać. Tym bardziej, gdy wpadnie się w oko komuś takiemu jak Manuel Moro, kto ma trochę pola i oferuje dach nad głową. Oczywiście nie za darmo. Dni upływają owej kobiecie na pracy, dziewczynki rosną. Matka zdaje sobie jednak sprawę z sytuacji, w jakiej się znajduje i dlatego, by ustrzec dzieci od deprawacji, wysyła je do szkoły z internatem prowadzonej przez siostry salezjanki. Manuelowi nawet odpowiada taki układ, choć zaczyna już patrzeć na dziewczynki nieco innym okiem. Zanim jednak dojdzie do tragedii wyjeżdżają. I oto zaczyna się dla nich, szczególnie dla tej starszej, czas ze wszech miar błogosławiony. Przyjmuje I Komunię św., zostaje marianką, a przede wszystkim rozpala się w niej gorąca miłość do Chrystusa. Pragnie pozostać w tym miejscu na zawsze, dlatego po przyjęciu sakramentu bierzmowania, prosi o przyjęcie do postulatu sióstr salezjanek. Spotyka ją jednak odmowa. Raz, że jest zbyt młoda - ma raptem 12 lat - a dwa, na przeszkodzie staje styl życia jej mamy. Delikatnie mówiąc, oddalony od Boga. Dziewczynka znosi to dzielnie i za zgodą spowiednika składa prywatne śluby czystości, posłuszeństwa i ubóstwa. Co więcej, gdy pewnego dnia słyszy słowa Ewangelii, w której Chrystus mówi, że nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich - ofiarowuje Bogu swoje życie za nawrócenie mamy. I Bóg tę ofiarę przyjmuje. Ta radosna i zawsze chętna do pomocy nastolatka, która stawiana jest za wzór innym uczennicom, nagle zapada na zdrowiu. Nikt nie wie co jej dolega, ale choroba postępuje gwałtownie. Zanim umrze 22 stycznia 1904 roku, mając niespełna 13 lat, zdąży jeszcze na kilka godzin przed śmiercią powiedzieć mamie, że umiera dosłownie dla niej. Te słowa na zawsze odmienią tę kobietę i sprawią, że grobie jej córki pojawią się słowa : "Życie jej było poematem czystości, ofiary i miłości wobec matki". Życie czyje, wiecie państwo? Błogosławionej Laury Vicuñy.