Na dobre zamknęliśmy już bożonarodzeniową świąteczność, o czym Liturgia przypomina powrotem do koloru zielonego, tego najczęściej używanego. Chowamy do szaf świąteczną elegancję, a czasem wystawność bieli i złota, a wracamy do powszednio - codziennego zielonego.
Muszę się Państwu przyznać, że ja lubię codzienność i powszedniość, a za świątecznością rozumianą oczywiście szerzej niż tylko religijnie – państwowo jakoś tak specjalnie nie przepadam. Zdaje mi się bowiem, że zachwialiśmy tę starotestamentalną proporcję 1 do 7 między codziennością a świątecznością, między pracą a odpoczynkiem. I tak świąteczność nam powszednieje, a powszedniości już nie lubimy i choć to ona jest podstawą budowania siebie, tego co wokół nas, świata bliższego i dalszego, to zdaje mi się, że zarządzanie nią wypuściliśmy z rąk i oddali w cudze.
W jednym z wykładów prof. Tadeusz Sławek postawił pytanie, które z początkiem roku przywołuję? Jak przedstawia się sytuacja świata na progu nowoczesności? I odpowiada: Świat ów przeżywa kryzys polegający na tym, że to, co do tej pory zdolne było ustanawiać porządek straciło swoją moc. Z jednej strony stoją „sumienie, myśl rozumna i siła ramienia”, – zatem etyka, myślenie twórczość i prawo; z drogiej – zło. Kryzys nowoczesności polega nie tyle na uznaniu zła, jako pełnoprawnego uczestnika gry świata i istnienia, (…) ale na tym, że zło rozszerza swe panowanie. (...) Dobro nie jest „lepsze”, natomiast zło jest coraz gorsze, zło jest coraz bardziej złe. (…) W efekcie (…) słabnie sumienie… Koniec cytatu.
I kiedy tak myślałem o dobru, co nie jest lepsze i o złu, co jest coraz gorsze, i o słabnącym sumieniu, a to, że tak jest nie tylko widzimy, ale i czujemy na sobie, przypomniały mi się „Kamienie węgielne” Chantal Delsol i rozdział „Niechęć do sensu i rozrywka” z otwierającym go pytaniem: Co się stało? Dlaczego i w jaki sposób całe społeczeństwa doszły do tego, że uznają za śmiechu warte właśnie to, co nadaje sens?. Według Hannah Arendt utrata poczucia sensu wynika z tego, co nazywa ona osamotnieniem. A nowoczesne osamotnienie - pisze Delsol – jest wynikiem wykorzenienia, utraty wspólnot przynależności, oddzielenia jednostki od jej grupy. Więcej, Jej zdaniem to dzisiejsze osamotnienie zwraca się przeciwko samemu sobie (…) Prowadzi do swego rodzaju samobójstwa sensu. (…) Nicość sensu, starannie podtrzymywana przez sarkazm w stosunku do każdej próby jego rekonstrukcji znika w blasku lampionów nieprzerwanego święta. Trudno też nie przyznać racji Delsol, także wtedy, kiedy pisze, że nowoczesny, racjonalny człowiek to ktoś pozbawiony tragizmu, ktoś powierzchowny, oddający się rozrywce i zapominający o śmierci. Czysta racjonalność uchyla pytanie egzystencjalne i oddaje się sztuczności, paradzie, wszystkiemu, co pozwala zapomnieć o rzeczywistości. (…) Nie sposób się też nie zgodzić, kiedy czytamy, że to dzisiejsze osamotnienie karmi się pozorem i prestiżem pozoru, upojeniem chwilą i urokiem materii. (…) Ale nic prawdziwie ludzkiego nie da się zbudować na samym pozorze, chwili i materii. (…) A przed prawdziwością tego stwierdzenia nie ma co uciekać, bo czyż tak właśnie nie jest? Żyjemy i żywimy się pozorami, owładnięci logiką chwili i zapatrzeni tylko w rzeczy. Jasne, że jak przeczytamy dalej: możemy udawać, - a ja dopiszę i coraz częściej udajemy - że życie nie jest poważne. Cokolwiek jednak się dzieje, jest poważne, (…) dźwigamy to na własnych plecach. Ktoś, kto wszystko ośmiesza, może sądzić, że pozbywa się pytań małym kosztem i bez przemocy. Ale pytania, które usiłujemy przed sobą ukryć, odsłonią się w całej pełni przy okazji życiowych dramatów. I się odsłaniają, i to z coraz większą dramatycznością.
Czas najwyższy żeby, jak podpowiada Delsol, powrócić do wniosku, że to sacrum jest elementem struktury świadomości, a nie momentem w historii świadomości.
Autorka „Kamieni węgielnych” stawia też tezę, że tym, co zanika w Europie, nie jest religia, lecz objawienie. I gdy umysł chce ustalić prawdę, ufa tylko naukowej oczywistości. Ta niemożność zaufania stanowi jeden z powodów porzucenia religii objawionej. Jednak nowoczesne umysły pospiesznie wynajdują nowych bogów – ludzki umysł nie może wszak żyć tylko tym, co racjonalne, ponieważ by zwiądł i usechł na popiół. Musi zatem zaufać głupstwom (…) No i ufamy, czyż nie? Według Delsol, ten obecny powrót do bogów, których sami tworzymy, do idoli, wiąże się ze zwrotem ku sobie, zamknięciem się w sobie, skuleniem się. Współczesny człowiek sam siebie tworzy i czci siebie, jako takiego. I znów dopowiem, nie jakiś tam niedookreślony człowiek, ale konkretny znany z twarzy, z imienia i nazwiska, z polityczno, rządowo, biznesowo rozrywkowo i kościelnych światów po rodzinno towarzyskie, nie wyłączając samego siebie.
Wznosimy się tylko wtedy, kiedy wychodzimy z siebie. Bóg przychodzący z zewnątrz wzywa do wyjścia z siebie. Wznosząc oczy w podziwie, rośniemy. Myślę, że warto te zdania sobie zadedykować.
Bo, jak przeczytamy dalej wymuszane jest - a ja dodam stale i konsekwentnie – to, co Peguy nazywa „amnezją wieczności”. Religię, jako rzecz wstydliwą, ukrywa się w piwnicy (…) Toteż większość żyje fałszywym istnieniem: ludzie sądzą, że nie mają duszy (…) Każe się wierzyć naszym współczesnym, że odrzucenie Boga monoteizmu doprowadzi do tego, że nie będzie już żadnych bogów. Jednak ci, którzy odrzucają Boga, natychmiast tworzą sobie mnóstwo bożyszcz.
I to ta logika, ta filozofia jest kluczem do tego, że dobro nie jest „lepsze”, a zło jest coraz bardziej złe.