„Rewolucja we Francji” na tak zatytułowany artykuł natknąłem się pod koniec roku się w lewicowym tygodniku „Przegląd”.
I przeczytałem tam: „Gdy w maju 2017 r. polskie i światowe media zachwycały się tryskającym energią młodości, urzekającym inteligencją i nieskażonym przez patologiczny system partyjny nowym prezydentem V Republiki Francuskiej, 39-letnim Emmanuelem Macronem, PRZEGLĄD należał do nielicznych tytułów, które nie podzielały tych zachwytów. Napisaliśmy wtedy, że Macron nie jest żadną nadzieją na inną, lepszą Francję (i Europę), lecz produktem marketingowym – polityczną wydmuszką. W samej Francji tylko wybitni intelektualiści nie dali się nabrać na podrobiony towar. Podczas gdy media podkreślały wyjątkowe zdolności intelektualne Macrona, politolog i socjolog Emmanuel Todd nazwał macronizm >>zbiorową halucynacją klasy średniej<<, a filozof i historyk idei Alain de Benoist opisał prezydenturę Macrona jako >>produkt tych, którzy nie myślą<<” (Jarosław Dobrzański, „Rewolucja we Francji”, „Przegląd”, nr 50 (988) 10-16. 12.2018). No cóż, nie jestem systematycznym czytelnikiem „Przeglądu”, przyjmuję więc, iż rzeczywiście jego lewicowi redaktorzy już u progu prezydentury Macrona widzieli w nim to, o czym z całą pewnością powiedzieć można teraz – że był produktem marketingowym, polityczną wydmuszką, która w obliczu realnych problemów politycznych i społecznych pokazała swoje prawdziwe oblicze pozbawione bez pijarowego makijażu. Ale skoro wskazało się na awers tej niewiele wartej monety jaką szybko okazał się Macron, to może warto wskazać także jej rewers. A rewers ten – w sytuacji wyborów prezydenckich we Francji tworzyła Marie Le Pen przewodnicząca Frontu Narodowego. O tym, że wybory wygrał - i to bardzo wyraźnie - Emmanuel Macron zadecydował mechanizm, na który już niejednokrotnie powoływałem się w moich felietonach, a który tak sformułował dawno, dawno temu niemiecki filozof i socjolog Max Scheler. Powtórzę raz jeszcze: „Formalne przejawy resentymentu mają […] wszędzie tę samą strukturę: afirmuje się, ceni, chwali coś, jakieś A, nie ze względu na jego wewnętrzną jakość, lecz w (niewysłowionej) intencji zanegowania, zdeprecjonowania, zganienia czegoś innego, jakiegoś B. A >>wygrywa się << przeciw B”. W przełożeniu na język potoczny: Francuzi wybrali Macrona w panice, tylko dlatego żeby prezydentem Francji nie została Marie Le Pen. I o tym trzeba pamiętać i mieć to stale na uwadze – niezależnie od tego, czy się jest zwolennikiem Macrona czy pani Le Pen. Oczywiście miał Macron w czasie wyborów swoich autentycznych entuzjastów, ale to nie oni zadecydowali o jego zwycięstwie. Zadecydowali ci, którzy za wszelką cenę nie chcieli dopuścić Marie Le Pen do władzy. Inna sprawa, równie istotna. Stało się mam nadzieję oczywiste, tyle, że oczywiste nie wiadomo dla jak licznej części polskiego społeczeństwa - że w dzisiejszej napędzanej mass-mediami polityce wykreować można na męża stanu absolutną miernotę. Każdy, kto miał okazję posłuchać Ryszarda Petru nie może mieć wątpliwości co do poziomu intelektualnego znacznej części polskiej klasy politycznej. Głupawe wypowiedzi na internetowym kanale You Tube byłego szefa partii Nowoczesna, a obecnie wodza partii, której nazwy nie jest sam twórca w stanie zapamiętać, a partia nazywa się przecież niezbyt skomplikowanie, bo jednowyrazowo - „Teraz!” nie pozostawiają w tej kwestii najmniejszych wątpliwości. Inny przypadek „polskiego Macrona”, jak go jeszcze niedawno nazywano, to Robert Biedroń. Tak się składa, że znam całkiem sporo ludzi, którzy w Biedronia jako „polskiego Macrona” wierzą. I jestem skłonny przyznać im rację – tak, Biedroń to kandydat na polskiego Macrona. I jeszcze jeden fenomen wart odnotowania. Ten nieśmiertelny zdaje się w Polsce „klub drugiego miejsca”. Otóż w naszym nieszczęśliwym kraju szczytem marzeń pozostaje członkostwo w „klubie drugiego miejsca”; kraju, który niegdyś chciał być drugą Japonią, a całkiem ostatnio - drugą Irlandią, kraju w którym dawno temu modni byli „polscy Beckhamowie” (Doda & Majdan), a w polityce chciał kiedyś przewodzić Polsce „polski Zapatero” (właśnie, kto dzisiaj pamięta polityka SLD nazwiskiem Napieralski)… Teraz oczekuje się, czy być może oczekiwało się na „polskiego Macona”. I na takie marketingowe wydmuszki kiedyś głosowano. Powtórzyłem Maxa Schelera o „mniejszym złu”, powtórzę i inną, autorstwa Josepha Schumpetera z tomu „Kapitalizm, socjalizm i demokracja”. Pisał on: „Typowy obywatel skoro wkracza w sferę polityki, spada na niższy poziom sprawności umysłowej. Argumentuje on i analizuje w sposób, który w zastosowaniu do sfery swoich realnych interesów sam bez trudu uznałby za infantylny. Staje się na powrót prymitywem.” Od nas zależy, czy w kolejnych politycznych wyborach wyzbędziemy się infantylizmu.