Im bliżej do Bożego Narodzenia, tym goręcej pragniemy świętego spokoju.
Im bliżej do Bożego Narodzenia, tym goręcej pragniemy świętego spokoju. Nie zwyczajnego spokoju, ale właśnie świętego. Czyli takiego, który wzniesie nas ponad całe to szaleństwo świątecznych przygotowań. Który zaoferuje nam czas na refleksję nad życiem, na kontemplację chwili, na duchowe wyciszenie. Zamiast tego jesteśmy jednak - jak co roku zresztą - w nieustannym wirze zajęć i obowiązków. Ale, ale… czy to źle, że mamy na głowie dużo spraw? Że są w koło nas osoby, za które jesteśmy odpowiedzialni? Że musimy okradać samych siebie z czasu na wytchnienie? Zanim państwo odpowiecie, pozwólcie, że przytoczę pewną historię. Oczywiście dydaktyczną, ale za to z życia wziętą. Był sobie w Hiszpanii jakieś 1000 lat temu pewien człowiek, który tak samo jak my dzisiaj, cierpiał z powodu nawału spraw i obowiązków, które go skutecznie odciągały od tego, czego pragnął najbardziej. A pragnął świętego spokoju, który mógłby oddać Panu Bogu. Postanowił więc, że wstąpi do benedyktynów. Gdy już to uczynił okazało się, że dzielenie świata ze współbraćmi jest równie absorbujące, jak życie świeckie. Dlatego bohater tej opowiastki opuścił klasztor i został pustelnikiem w górach Sierra de Cameros. Czy znalazł to czego szukał? Chyba nie do końca, skoro po pewnym czasie wrócił do życia wspólnotowego. A jak wrócił, to od razu dostał obowiązki mistrza nowicjatu. Jakby tego było mało, wkrótce wybrano go też przeorem, więc o spokoju mógł już tylko pomarzyć. Co zrobił w tej sytuacji ten człowiek? Po raz trzeci postanowił rzucić wszystko i pójść za głosem swojego - pobożnego skądinąd – pragnienia. Na swoje miejsce odosobnienia wybrał tym razem klasztor św. Sebastiana w Silos. Jak tylko jednak tam dotarł, sam król Hiszpanii Ferdynand mianował go opatem. Choć możecie państwo nie wierzyć, ale dopiero wtedy, nasz bohater przestał szukać idealnych warunków duchowego wzrostu. Zamiast tego postanowił uświęcić to, przed czym do tej pory uciekał. I tak oto w wirze swoich obowiązków przeprowadził reformę opactwa na wzór tego z Cluny, naprawił walące się zabudowania, dał pracę okolicznym ubogim rzemieślnikom, tworząc gospodarcze zaplecze klasztoru, urządził także wielkie skryptorium do przepisywania ksiąg. Skąd wzięły się tak wielkie owoce jego pracy? Z tego, że zamiast skupiać się na zamieszaniu związanym z tymi wszystkimi obowiązkami, spojrzał dużo dalej – na cel, któremu mają one służyć. I to ten cel uświęcił wysiłek i stał się modlitwą. Warto od tego człowieka nauczyć się tej niezwykle cennej umiejętności. Przydatnej nie tylko na czas przedświątecznej gorączki. A propos wiecie państwo kto był bohaterem tej opowieści? Święty Dominik z Silos, opat.