Czy kupiłbyś od X-a używany samochód? Dodam, bo to ważne, że ów sprzedający auto X jest politykiem.
Tak właśnie bada się zaufanie do polityków w Stanach Zjednoczonych. I możliwe są tu dwie odpowiedzi - kupiłbym od X-a samochód, bo budzi moje zaufanie, nie oszuka mnie. I odpowiedź druga – a gdzież tam, nie kupiłbym od X-a nie tylko samochodu, ale nawet pudełka zapałek, bo pewnie byłyby wybrakowane, a on chciałby mi wcisnąć ten kit. O tym, że w Polsce zaufanie nie przekłada się na wyborcze poparcie przekonano się szybko już w latach 90-tych. Los kandydującego w wyborach prezydenckich Jacka Kuronia, w którego uczciwość Polacy wierzyli, a który przegrał z kretesem z często mijającym się z prawdą Aleksandrem Kwaśniewskim, pozostanie symbolem, jak też wysoko stoi w Polsce zaufanie do polityka. Mówię o tym oczywiście przy okazji sprawy Wojciecha Kałuży, który startował do sejmiku wojewódzkiego z pierwszego miejsca listy Koalicji Obywatelskiej, by po wygranej, w try miga przesiąść się do klubu Prawa i Sprawiedliwości. Swoim – nazwijmy to – politycznym transferem wywrócił Kałuża cały misternie układany „domek z kart” w śląskim sejmiku, w konsekwencji pozbawi też może w ten sposób – niejako przy okazji – synekur i stanowisk wielu ludzi, którzy pracują w instytucjach samorządowych z partyjnego nadania. Fala internetowego hejtu jaka z tego powodu spadła na wcześniej mało komu znanego polityka nie musi w polskich warunkach jakoś specjalnie dziwić, ale powinna jednak zastanawiać. W rzeczywistości sprawa transferu Kałuży dała okazję do krzyku, oburzenia, a nawet parkosyzmów nienawiści. I na tym wyczerpywały się nad nią refleksja i namysł. I to bardzo niedobrze. Dla jasności. Pan wicemarszałek Wojciech Kałuża nie jest bohaterem mojej bajki. Nie był nim, kiedy kandydował na radnego sejmiku, nie jest nim i teraz. Nie biorę też udziału w politycznych naparzankach – w których zawsze ONI są „odrażający, brudni, źli”, a MY – to całkiem odwrotnie, zawsze „piękni, czyści i dobrzy”. Ten prymitywny rodzaj debaty może mnie interesować, jak owad entomologa, brać w nim udziału nie mam ochoty. Debata o transferze Kałuży utrzymała się na zwykłym już w naszym kraju poziomie – na portalach internetowych obdarzano Kałużę najgorszymi inwektywami, w opozycyjnych mass-mediach dominowało oburzenie bardziej stonowane w języku, ale wyrażające w gruncie rzeczy to samo („Człowiek, który stracił twarz”… itd. itp.). I tak czytając tu i ówdzie o sprawie Kałuży nie natknąłem się jakoś na prostą konstatację, że Kałuża przed utratą twarzy – jak chce tygodnik „Polityka” – czyli wtedy, kiedy kandydował, powtórzę, z pierwszego miejsca listy Koalicji Obywatelskiej i po utracie twarzy, to znaczy kiedy przeszedł na stronę Pis-u, pozostał tym samym Kałużą. Z tych samych powodów, z których został jedynką na listach Koalicji Obywatelskiej, dokładnie z tych samych powodów stał się łakomym kąskiem dla Prawa i Sprawiedliwości. Jak się okazało: i jedni - Koalicja, i drudzy – PiS, potrzebowali właśnie Wojciecha Kałuży. Przyznam, że za zabawny uważam zarzut zdrady, jaki kieruje się w stronę Kałuży. Co zdrady poglądów, to jestem dziwnie pewny tego, że przechodząc do PiS-u swoich poglądów Kałuża nie zdradził. Nie zdradziłby ich też, gdyby już za chwilę powrócił na łono Koalicji Obywatelskiej. Po prostu – raz mówiłby to, a raz – tamto. To, co akurat trzeba byłoby powiedzieć. Naprawdę nie sądzę, żeby ktokolwiek, w jakimkolwiek ugrupowaniu partyjnym, poważnie przejmował się poglądami Kałuży i jemu podobnych, tj. ludzi których w polskim życiu partyjnym aż się roi. Poglądów zatem Kałuża nie zmienił, pozostał mierny, bierny, miał być tym samym – wierny. I na takiego Kałużę właśnie zawsze było, jest i pewnie niestety będzie, partyjne zapotrzebowanie. Takie wszak Kałuża sprawiał wrażenie, że i kłopotu nie sprawi, i rękę kiedy trzeba podniesie, i guzik naciśnie tak jak trzeba. To znaczy – jak mu się powie, to zrobi tak czy siak. Inna sprawa – oskarża się Kałużę, że zmieniając partyjne barwy zdradził swoich wyborców – ponad dwadzieścia pięć tysięcy ludzi. Naprawdę zdradził? Tak z ręką na sercu, kto głosował na Wojciecha Kałużę? Przecież u nas, w Polsce także w wyborach samorządowych głosuje się nie na konkretne osoby, ludzi, których jakoś się zna, głosuje się przecież zwykle na partyjne szyldy. I tu dochodzimy do sedna. Tak, Wojciech Kałuża okazał się rzeczywiście nielojalny wobec Koalicji opozycyjnych partii, które go postawiły na pierwszym miejscu wyborczej listy, miejscu „biorącym”, jak się to w partyjnym żargonie mówi. To prawda. Ale jaki z tego wniosek? Może rozczarowani postawą Kałuży wyborcy powinni zapytać partyjnych bossów – i samym sobie zadać pytanie – dlaczego na czele listy postawiono człowieka, który sprawiał wrażenie miernego, biernego, ale na pewno wiernego? Acha. Cóż za zaskoczenie… W rzeczywistości okazał się ów człowiek tylko mierny.