Po co komu w dzisiejszej polityce, a w zasadzie w dzisiejszych nocnych i dziennych Polaków o polityce rozmowach - schamienie obyczajów? No po co?
Po co niekończące się litanie wyzwisk? Po co ta, zda się nie do powstrzymania, lawina coraz bardziej prymitywnych żartów? Po co prawdziwy potop wulgarnych dowcipasów, których – po prawdzie - tak bardzo często żartami nazwać nie sposób? Bo tylko tak da się dotrzeć do ludzi o innych poglądach? Bo można ich w ten sposób zawstydzić? Czym zawstydzić? Tym, że są kibicami politycznych szkodników i patałachów, że powinni wreszcie zrozumieć, że to obciach dopingować tę ich śmiechu wartą polityczną drużynę? Powtórzę - po co to całe chamstwo, które zdaje się dzisiaj rządzić niepodzielnie? Bo komuś „strzeliły nerwy”? Bo już nerwowo nie wytrzymał, bo puściły mu emocje, których nie ma już ani siły, ani chęci, ani powodu kryć? No cóż, w mojej opinii, wszystko to brzmi – by użyć młodzieżowego slangu – słabo. Słabo, a nawet bardzo słabo. Ci, którzy mieli się zawstydzić, już się zawstydzili. Żadne „zaorywanie” ich ulubieńców nie zrobi na nich najmniejszego wrażenia. Jak ktoś się uparł widzieć swoich politycznych idoli jako pięknych i bez skazy, to szanse, by go przekonać, że, tak naprawdę, jest inaczej są doprawdy iluzoryczne. To tak jak z zakochaniem – nikt nie przekona zakochaną osobę, że kocha się w kimś, powiedzmy, dramatycznie nieodpowiednim, kimś kto oszukuje, kimś kto jest w rzeczywistości pozbawiony jakichkolwiek zalet, jest za to pełen wad itd. Dodajmy do tego, wspominany przeze mnie nieraz w tych felietonach efekt resentymentu – to znaczy, sytuację, w której kibicuje się jakimś politykom, tylko i wyłącznie dlatego, że ich politycznych przeciwników nienawidzi się czystą nienawiścią. Dobra. Inna grupa powodów pojawienia się i trwania chamstwa w polskiej debacie publicznej to – powiedzmy umownie – sytuacja, w której komuś puszczają emocje. I tu mamy dwie możliwości. Pierwsza z nich ma miejsce wówczas, gdy emocje puszczają komuś rzeczywiście. W takim przypadku trudno to uważać za powód do chwały, bo dorosły człowiek, kiedy dyskutuje z kimś o odmiennych poglądach, powinien umieć trzymać nerwy na wodzy. Drugi wariant to sytuacja, w której ktoś emocje wywołuje, udając oburzenie, nakręcając się niekiedy własnym udawanym oburzeniem tak bardzo, że aż przestaje być ono udawane. Otóż – przechodzę do krótkiego omówienia przypadku, który wcześniejsze refleksje sprowokował – otóż nie jestem w stanie określić jaki rodzaj rozemocjonowania doprowadził do znanej, często i gęsto cytowanej wypowiedzi profesora Wojciecha Sadurskiego. Przypomnę, napisał Sadurski tak: „bawi mnie bardzo to teatralne oburzenie, że wchodzę w zwarcie polemiczne, chociaż jestem profesorem. Czyli oni mogą jeździć po nas jak po łysych kobyłach, bo wyrobili sobie licencje chamów, a my musimy cichutko, grzeczniutko, bo jesteśmy inteligentami. Niedoczekanie wasze!”. No cóż, profesor Wojciech Sadurski, jest filozofem prawa, toteż może nie śledził zbyt uważnie wpisów ludzi obozu politycznego, którego czuje się reprezentantem. Gdyby był to uczynił, nawet nie z jakąś specjalną starannością, wystarczyłoby w zupełności pobieżnie, po łebkach, to musiałby zauważyć, że chamstwa jest jego po politycznej stronie równie wiele jak po wstrętnej mu stronie przeciwnej. Innymi słowy, jego profesorskie nie bardzo cichutkie i bardzo, bardzo mało grzeczniutkie wpisy na portalach społecznościowych giną w stale obecnym tam chamstwie powszechnym. Emocje Sadurskiemu puściły? Jak wspomniałem, nie wiem, może być. Ale może też ktoś bardziej niż ja podejrzliwy uznać – wszak mamy do czynienia z Sadurskim, profesorem – że po prostu mieszek z rzeczowymi argumentami okazuje się dramatycznie pusty i stąd pojawia się słownictwo, które przywodzić może na myśl budkę z piwem zlokalizowaną w jakimś bardzo podłym miejscu? Trzeba przyznać, że taka kwalifikacja czyli – brak rzeczowych argumentów, które mogłyby zająć miejsce dla deklarowanego przez profesora Sadurskiego z takim przekonaniem chamstwa, jakiego – sam o tym gorąco zapewnia - nie zawaha się używać, nie brzmi zbyt korzystnie. I pewnie kwalifikacja taka – gdyby tylko się o niej Sadurski dowiedział - spowodowałaby u niego kolejny wybuch emocji, emocji, które ktoś w świecie nieobeznany mógłby przecież uznać za zwykłe chamstwo. Ktoś powie, że nie takie znowu zwykłe chamstwo, bo w przypadku profesora Sadurskiego byłoby to jednak chamstwo inteligenta. Czy można dostrzec jakąś znaczącą różnicę pomiędzy jednym chamstwem, zwykłym i drugim –inteligenckim? I gdzie tu Sadurski, który za inteligenta nie uważa się przecież chyba sam?