„Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz” – pisał swego czasu Jan Kochanowski w słynnej fraszce „Na zdrowie”.
A że zdrowie psuje nam się wcale nierzadko, trudno doprawdy dziwić się, że na wiele sposobów próbujemy je odzyskać. Czasami wystarczy wizyta u lekarza. Bywa jednak, że to zbyt mało.
Gdy choroba nas przygniata, a cierpienie narasta wraz z towarzyszącym mu poczuciem bezradności i lękiem o życie, w naturalny sposób uciekamy się do Boga. Modlitwa nasza oraz innych towarzyszy procesowi dochodzenia do pełni sił, a często, w sytuacjach beznadziejnych, jawi się jako ostatnia deska ratunku. Czy możemy modlić się o uzdrowienie? A może powinniśmy po prostu pogodzić się z wolą Boga? Sęk w tym, że obecne w świadomości wielu ludzi, stereotypowe sklejanie choroby z Bożą wolą jest w istocie bardzo niebezpieczne. Oczywiście, prościej wówczas wytłumaczyć nam się z naszej bezradności wobec cierpienia, na które – po ludzku rzecz ujmując – nie mamy wpływu: Bóg tak chciał, On wie lepiej, trzeba więc pokornie przyjąć to, co nam zsyła. W rzeczywistości jednak takie przekonanie jest głęboko niebiblijne i w gruncie rzeczy także – niechrześcijańskie. Dlaczego? Bo Słowo Boże uczy nas, że choroba nie jest Bożą wolą dla naszego życia i nie tego Bóg dla nas pragnie. Bóg nie chce ani naszego cierpienia, ani jego najbardziej mrocznej i dramatycznej konsekwencji: śmierci. Biblijna Księga Mądrości przekonuje nas o tym wyraźnie: „Bo śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się ze zguby żyjących. Stworzył bowiem wszystko po to, aby było i byty tego świata niosą zdrowie” (Mdr, 1, 13-14). Bóg nie jest siewcą śmierci, ale Panem życia; nie pragnie dla nas cierpienia, ale szczęścia i nie „testuje” naszej wiary za pomocą rozmaitych form chorobowej tortury po to, żeby nas wypróbować, zahartować, zdyscyplinować. Bóg jest miłością a nie zakamuflowanym dręczycielem. Przekonanie, że choroba jest Jego wolą, fałszuje prawdziwy obraz Boga, ubierając go w nasze lęki, stereotypy, a nawet obsadzając w rozmaitych przemocowych rolach – często żywcem przejętych z obserwacji relacji domowych, rodzinnych, społecznych. W gruncie rzeczy to nic nowego. Od niepamiętnych czasów mamy tendencję, do takiego upraszczającego obarczania Boga odpowiedzialnością za nasze cierpienie. Biblijne orędzie przeciwstawia się jednak temu zdecydowanie, co więcej Księga Izajasza pokazuje wyraźnie, że Syn Boży, Mesjasz, jako cierpiący Sługa Jahwe wziął na siebie nie tylko nasz grzech, ale także nasze cierpienie. „On się obarczył naszym cierpieniem – mówi Prorok – On dźwigał nasze boleści, […] On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadla Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53, 4-5). Jaki z tego płynie wniosek dla nas? Przede wszystkim taki, że możemy, a nawet powinniśmy modlić się o uzdrowienie, ponieważ nasze cierpienie jest również treścią męki Jezusa. Nasz Pan nie został przybity do krzyża po to, aby dać nam przykład, jak cierpieć, ale po to, aby przyjąć w siebie nasza mękę. Nasze choroby mają swoje odniesienie do Jego umęczonego człowieczeństwa, a po zmartwychwstaniu Jego rany nie zabliźniły się, lecz pozostały otwarte; wciąż możemy odnajdywać w nich nasze zdrowie. Intuicyjnie to czujemy, a jak to w praktyce przeżywamy? Nie ma chyba tygodnia, aby w poszczególnych polskich parafiach, w ramach tak zwanych intencji mszalnych, nie pojawiała się jakaś intencja z prośbą o zdrowie. Sanktuaria pełne są ludzi proszących o cud, mnożą się rozmaite formy nabożeństw i czuwań z modlitwą o uzdrowienie. W tym wszystkim ważne jest jednak, abyśmy pamiętali, że autentyczne uzdrowienie jest zawsze w służbie zbawienia – nigdy na odwrót. Właśnie dlatego Bóg, choć nie chce dla nas cierpienia – jest ono bowiem konsekwencją ludzkiego grzechu, a nie Jego woli – może dopuszczać cierpienie właśnie ze względu na inne bardziej podstawowe, zbawienne dla nas racje, których często nie ogarniamy naszym skończonym intelektem. Prosząc więc, powinniśmy budzić w sercu wiarę i ufność. Wiarę w to, że Bóg nas wysłuchuje, a ufność – że odpowie nam w sposób, w miejscu i w czasie, które uzna dla nas za najlepsze. Musimy zatem zgodzić się na to, że nie zawsze Jego odpowiedź pokryje się z naszymi ziemskimi oczekiwaniami. Nic w tym dziwnego. Ostatecznie bowiem o to przede wszystkim chodzi, aby uzdrowienie stało się dla nas zaproszeniem do pełniejszego życia perspektywą wieczności, a nie przesłanką do płytkiego kultu doczesności.