W dzisiejszym felietonie wrócimy do ewangelicznego zapisu św. Marka, który przywołała Liturgia Słowa 30 Niedzieli Zwykłej.
Przypomnę, że był to opis uzdrowienia niewidomego, siedzącego przy drodze z Jerycha, i z wyciągniętą ręką proszącego o jałmużnę.
Przyznam szczerze, że jakoś bardziej wolę mocniej brzmiące tłumaczenie jak np. to: Gdy (…) wychodzili z Jerycha, przy drodze siedział człowiek ślepy i żebrał. Tak też jest i w Biblii Wujka: Bartymeusz ślepy, siedział podle drogi żebrząc.
Jest to jeden z tych fragmentów Ewangelii, którego zwykliśmy nie odnosić do siebie, bo przecież nie jesteśmy niewidomi, ani nie wyciągamy ręki po parę złotych wsparcia, a bycie ślepym i żebrakiem, to w ogóle nas nie dotyczy. Przecież widzimy i nie chodzimy po prośbie.
Czy aby na pewno tak jest? Stawiam to pytanie z powątpiewaniem w głosie, z akcentem na czy aby na pewno?
Prawda, że widzimy, a jeśli nawet mamy kłopoty ze wzrokiem, to okulary i soczewki nam go skutecznie poprawiają. Tyle tylko, że nawet całkiem dobrze widząc możemy jednocześnie pozostać ślepi. Ślepota jest zdecydowanie większym nieszczęściem, kalectwem niż nie widzenie.
A ślepota jest skutkiem zaślepienia i oślepienia. A zaślepienie, jak mówi definicja, to brak krytycyzmu w stosunku do kogoś lub czegoś, zaślepić to czynić kogoś niezdolnym do obiektywnego myślenia, a być zaślepionym to nie dostrzegać obiektywnego stanu rzeczy. Oślepić zaś to pozbawić rozsądku i panowania nad sobą.
I mam takie przekonanie, że taką właśnie ślepotą jesteśmy dotknięci: brakiem krytycyzmu w stosunku do kogoś lub czegoś, a ja bym jeszcze dodał też i do siebie. To też coraz większa niezdolność obiektywnego myślenia i widzenia rzeczy i spraw. A jest tak dlatego, że jak mówił już 4 wieki przed naszą erą chiński filozof Czuang-Cy: Kto ślepo słucha otoczenia, ten nie może zyskać swobody dla siebie samego.
Jesteśmy zaślepieni głosem otoczenia, ilością laików, odsłon i wejść na stronę, badaniami opinii, sondażami poparcia. Ale równie skutecznie zaślepiają nas wygląd, rzeczy, uczucia, emocje, polityka, władza. I nie jest to tylko nic nieznacząca wyliczanka. Wystarczy się rozejrzeć, żeby zobaczyć damsko męskie zaślepienie swoim wyglądem, figurą, prezencją. Jakżeż często, żeby nie powiedzieć, że już na porządku dziennym, nasze słowa, reakcje, nawet czyny zaślepione są uczuciami i emocjami. Jak skutecznie zaślepiły nas rzeczy i jak zręcznie może zaślepić własna racja. Z powodzeniem też zaślepić może też patriotyzm, ale i religia.
Bywa, że nawet o tym mówimy: zaślepiła go zazdrość, zaślepiła go sława, władza… jest ślepa na jego punkcie… jest oślepiony zyskiem. Wiemy nawet, jakie jest na to lekarstwo – to przejrzenie. I nawet często dajemy taką radę: przejrzyj nareszcie na oczy. I tu jest największy problem. O ile nawet w miarę szybko i łatwo widzimy zaślepienie u innych i chętnie spieszymy im z radą przejrzenia, o tyle sami pozostajemy ślepi na swoje zaślepienia. I ma racje José Saramago mówiąc, że największym ślepcem jest ten, kto nie chce przejrzeć.
I tu nie sposób nie postawić sobie pytania o to, czym ja jestem zaślepiony, co mnie oślepia? I niech nam się też nie wydaje, że jesteśmy wolni od zaślepienia. Wrócę do cytowanego wcześniej chińskiego filozofa i do jego maksymy: Kto ślepo słucha otoczenia, ten nie może zyskać swobody dla siebie samego.
Gdybym miał wybierać, które z zaślepień dziś wiedzie prym, to postawiłbym właśnie na to ślepe słuchanie otoczenia. I mam takie przekonanie, że jest ono szczególnie niebezpieczne. Po pierwsze nie dzieje się z dnia na dzień, a rozwija się w czasie, powoli, nawet leniwie; jest rzeczowo nie konkretne, prawie nie dotykalne, a pozbawia przy tym decyzyjnej swobody dla samego siebie. Na dodatek bardzo trudno dostrzegalne, a przez to uświadamiane. Stąd i z przejrzeniem jest nie lada kłopot.
Mam też takie coraz mocniejsze wrażenie, jakby coraz bardziej zaślepiała i oślepiała nas polityczność. Wszystko teraz jest już polityczne, wypowiedzi, zachowania, decyzje, rozmowy, nawet kontakty rodzino towarzyskie. Wszystko widziane przez polityczność. Kiedyś, nie tak dawno temu, coś było jeszcze społeczno – polityczne. I nie wiedzieć kiedy, to społeczno gdzieś wyparowało i zostało tylko polityczne. A jak dobrze rozumiem i pamiętam, to polityka jest, a przynajmniej powinna być dla społeczności, a coraz częściej bywa sama dla siebie, obok społeczeństwa. Nie sposób też nie odnieść wrażenia, że opanowywani jesteśmy przez jakąś nad polityczność.
Jeśli coraz częściej mówimy o społeczeństwie postnowoczesnym, to też nie sposób chyba nie dostrzegać na horyzoncie, a może nawet już i całkiem blisko postpolityczności, której logikę widzę w zdaniu Emila Zoli: W polityce cała sztuka polega na tym, aby mieć dobre oczy i umieć wykorzystać ślepotę innych.
To, że widzimy wcale nas nie zabezpiecza i nie chroni przed ślepotą.