Prawie sześćdziesiąt lat temu powstała seria komedii „Carry on…”, które zrywając z subtelnym angielskim humorem, parodiowały znane filmy.
W jednym z odcinków tej serii zatytułowanym „Kowboju do dzieła” do saloonu wchodzi spragniony whisky Indianin i krzyczy – „Złoto przy Niedźwiedzim Strumieniu!”. Saloon opróżnia się błyskawicznie. Wszyscy kowboje co koń wyskoczy… Po złoto! Do Niedźwiedziego Strumienia! W tym samym czasie sprawca całego tego zamieszania Indianin Wielka Kopa, bo tak go nazywają, spokojnie wypija pozostawiony w saloonie alkohol. Po jakimś czasie jeden z kowboi skarży się kumplowi, że „- Jakiś żartowniś wpadł z krzykiem, że przy Niedźwiedzim Strumieniu jest złoto…”. „- A jest?” – pyta tamten. „- Nie bądź głupi, przejechałem trzy mile, zanim sobie przypomniałem, że nie ma Niedźwiedziego Strumienia”. Kto tu okazał się głupcem – czy kowboj, który galopował do nieistniejącego Niedźwiedziego Strumienia, a więc popędzał konia do jazdy w kierunku, którego nie mógł znać, skoro Niedźwiedziego Strumienia nie było i dopiero po trzech milach zorientował się że jedzie w niewiadomym dla siebie samego kierunku? Czy kolega jeźdźca bez głowy, który zadał idiotyczne pytanie, czy znalazł złoto przy Niedźwiedzim Strumieniu, zakładając, że pytający też wiedział, że Niedźwiedziego Strumienia nie ma, więc złota znaleźć tam nie sposób? Czy może obaj rozmówcy byli po prostu kowbojami od siedmiu boleści? Tak czy owak żart oczywiście polega tu nie na tym, że przy Niedźwiedzim Strumieniu nie ma złota, więc saloonowicze dali się nabrać, ale na tym, że ktoś jedzie trzy mile w zupełnie bezsensownym kierunku, bo przecież nie ma żadnego Niedźwiedziego Strumienia, a on jadąc nie zdaje sobie z tego sprawy. Oczywiście, gdy idzie o błyskawicznie opustoszały salonoon to zadziałała przede wszystkim tzw. psychologia tłumu opisana ponad wiek temu przez Gustawa Le Bona, ale jest też przytoczona filmowa scena kpiną z konformizmu. Gdzieś przeczytałem, że „niegdyś jeżeli A równało się B, a C równało się A, to wnioskując logicznie A, B i C były tym samym – dzisiaj wnioskują już tak tylko konserwatyści, kto chce zrozumieć współczesność musi zaakceptować logiczny absurd. To logiczny absurd staje się normą, a kto logiczny absurd oprotestowuje – to skazuje się na to, że nie nadąża za duchem przemian”. To prawda, przeczy się dzisiaj – i to nagminnie - logice, ale przeczy się też świadectwu własnych zmysłów i to w kwestiach, które można rozstrzygnąć przy pomocy szkolnej linijki – z rzeczywistością wygrywają pospołu chciejstwo i konformizm. Z tą szkolną linijką to wcale nie przesada. W znanym studentom psychologii i nauk społecznych tzw. eksperymencie Ash’a ludzie mieli oceniać nie co innego, a właśnie długość odcinków, przy czym zadanie skonstruowane było tak, by co do tego, który odcinek jest dłuższy, nie było w normalnych warunkach żadnych wątpliwości. I w normalnych warunkach nikt w ocenie długości odcinków na pewno by się nie pomylił. Zagwozdka polegała na tym, że zanim długość odcinków oceniali ci, na których eksperymentowano, najpierw niby przypadkiem słuchali kilku podstawionych osobników, którzy dawali beznamiętnie, acz z manifestowaną dużą pewnością siebie odpowiedzi jaskrawo błędne. I co? I okazało się że spory procent tych uczestników eksperymentu, którzy oceniali długość odcinków później, po usłyszeniu ocen jaskrawo, podkreślam – jaskrawo, niezgodnych z tym co sami mogli zobaczyć, modyfikowało swoje oceny i również dawało odpowiedzi błędne. Oczywiście, powie ktoś, to tylko sytuacja laboratoryjna. A co z życiem? No cóż, nieprzypadkowo jednym z najbardziej popularnych bohaterów i – co nie mniej ważne - epitetów III Rzeczpospolitej stał się Nikodem Dyzma, bohater powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza „Kariera Nikodema Dyzmy”. Sam autor powieści podpowiada, iż „ta opisuje pewien stan psychiki społeczeństwa polskiego, który „charakteryzuje przede wszystkim zdumiewający i niebywały brak kryteriów w ocenie zagadnień, ludzi i zdarzeń, tak od strony etycznej, jak i gospodarczej, towarzyskiej, artystycznej czy każdej innej”. Na Dyzmę, tak świetnie zagranego przez Adolfa Dymszę, a w znacznie późniejszej wersji nie gorzej przez Janusza Wilhelmiego – różne środowiska rzutowały własne potrzeby. Był Dyzma silnym człowiekiem, którego potrzebowali politycy i to na dodatek silnym człowiekiem z ich sitwy, był silnym mężczyzną dla kobiet, dla nieszczęsnego Kunickiego kimś stojącym bardzo, bardzo blisko władzy. Był Dyzma każdym, dla każdego, choć czytelnik, a później widz, wiedział oczywiście, że w rzeczywistości był Dyzma nikim. Był Dyzma nikim, którego wyniosły na szczyty społecznej hierarchii chciejstwo jednych i konformizm innych. W niektórych podręcznikach psychologii znaleźć można rysunek, który pełni rolę testu - jedni zobaczą na nim leżącą nagą kobietę, inni - starszego mężczyznę w okularach. O tym co zobaczą decyduje podświadomość, chciejstwo, albo – to, co im podpowiedzą, czyli w ostateczności ich własny konformizm.