Zmarłego w sobotni poranek ks. infułata Janusza Bielańskiego wspomina jego rocznikowy kolega i przyjaciel, bp Jan Zając.
– Dziś ks. infułat Bielański poszedł prosto do nieba i tam zagaduje i ks. kardynała Franciszka, i kolegów rocznikowych. A ma kogo zagadywać, bo przed nim do domu Ojca wróciło już 13 – mówi bp Zając. Wierzy, że zmarły kapłan uśmiecha się teraz do św. Jana Pawła II i wspomina modlitwę brewiarzową na Wawelu. – Mówi się, że kiedy ks. Bielański świecił Ojcu Świętemu lampką przy odmawianiu brewiarza na Wawelu, Janowi Pawłowi II podobno przyszło na myśl, żeby uzupełnić Różaniec o tajemnice światła – opowiada biskup, dla którego wieloletni proboszcz wawelski był przyjacielem i bliskim kolegą w seminarium i w życiu kapłańskim.
– Ściśle współpracowaliśmy zwłaszcza w Nowej Hucie, gdzie byliśmy duszpasterzami rejonowymi przy Arce Pana – wspomina hierarcha. Ks. infułat powiedział wtedy kard. Karolowi Wojtyle, że pójdzie do Nowej Huty tylko pod warunkiem, że i ks. Zając tam trafi. – Byłem wtedy ojcem duchownym w seminarium, ale widać, że kard. Wojtyła uległ Januszowi, bo odwołał mnie z tej funkcji – dodaje.
Razem spędzali wakacje i jeździli do Rzymu, do Ojca Świętego. – Kiedyś przy stole Jan Paweł II zapytał w obecności kard. Franciszka, czy Janusz jest już infułatem. Ks. kardynał odparł: no jeszcze nie. Na to Jan Paweł II: no to już jest. I widzę, jak Janusz wstaje od stołu, bierze serwetkę, taką papierową, i podchodzi do Ojca Świętego, by mu podpisał nominację. I Ojciec Święty podpisał się na tej serwetce: JP2 – opowiada bp Zając.
Ks. infułat Bielański był człowiekiem-legendą i duszą katedry na Wawelu. Przez całe lata w Krakowie, kiedy była mowa o katedrze, to oznaczało również: ks. Bielański. Kochał ją i dbał o to miejsce. Lubił się modlić w katedrze, oprowadzać turystów. – Ludzie do niego lgnęli, a jego wszędzie było pełno, od samego rana, do późnej nocy. Nawet wtedy, gdy był już na emeryturze, zawsze był obecny przy otwarciu katedry. Trudno było sobie wyobrazić, żeby go nie było. Szedł do konfesjonału i do ołtarza, i trwał na posterunku, pomimo swojej słabości – wspomina jego kolega i dodaje, że był to owoc jego wieloletniego duszpasterzowania. – Był pierwszym proboszczem na Wawelu, bo wcześniej pieczę nad katedrą sprawowała kapituła i wyznaczony kapłan. To on był pierwszym mianowanym w 1983 roku proboszczem parafii katedralnej, z „wielką” liczbą parafian, nie sięgającą nigdy stu osób – przytacza emerytowany biskup pomocniczy.
Ks. infułat Bielański miał dobre serce, był bardzo ludzki, serdeczny i otwarty. Miał łatwość nawiązywania kontaktów, nie urzędowo, ale ze szczerą życzliwością. Ludzie czuli się przy nim dobrze. Krakowianie go bardzo kochali. Przez całe lata ubodzy przychodzili w każdy wtorek rano na Wawel, bo wiedzieli, że zawsze od niego coś dostaną. – Nie mówił o tym, po prostu był prawdziwym jałmużnikiem – komentuje bp Zając.
Miał ogromne poczucie humoru i dystans do siebie. Bp Zając przytacza anegdotę, którą opowiadał sam zmarły ks. infułat. – Pod koniec życia mama zapytała go: Synu, gdzie ty jesteś proboszczem? A on jej odpowiedział: No jak to, gdzie? Na Wawelu! Na co mama: Wielka pomyłka! – śmieje się duchowny.
Rodzice mieli wielki wpływ na kapłaństwo wawelskiego proboszcza. Gdy był wikarym w Oświęcimiu, zamieszkali tam, by czuwać nad swoim synem. – Słuchali jego kazań, mieli swoje uwagi, bardzo chcieli, by Janusz był porządnym kapłanem. Dziś cieszą się, że są już razem w niebie – podsumowuje swoje wspomnienia przyjaciel zmarłego kapłana.