Lima, stolica Peru, rok 1569. Na świat przychodzi dzisiejszy patron – Marcin de Porres. Zanim po 70 latach umrze w opinii świętości pokonany przez malarię czeka go życie wcale nie usiane różami.
Św. Marcin de Porres brewiarz.pl Lima, stolica Peru, rok 1569. Na świat przychodzi dzisiejszy patron – Marcin de Porres. Zanim po 70 latach umrze w opinii świętości pokonany przez malarię czeka go życie wcale nie usiane różami. Rodzi się jako nieślubne dziecko Mulatki i hiszpańskiego szlachcica, co na długie lata kłaść się będzie cieniem na drodze jego życiowej wędrówki. Nie to, żeby ojciec nie łożył na jego utrzymanie. Łożył, wysłał nawet do szkoły, ale jako gubernator Panamy nie mógł publicznie do syna się przyznawać. A Mulat z nieprawego łoża nie miał w XVI wieku łatwo w życiu. Nie mógł na przykład wstąpić do dominikanów, czego bardzo pragnął. Został więc tercjarzem i spełniał najniższe zakonne posługi. 9 lat zajęło dominikanom zorientowanie się jaki skarb mają w klasztorze. A Marcin de Porres skarbem był w istocie i to nie za sprawa swoich koneksji z gubernatorem. Uderzała a wręcz była zaraźliwa jego pobożność w połączeniu z pokorą. Pobożność totalna, rozmiłowana w Eucharystii aż do daru kontemplacji. Pobożność, której dawał wyraz nocą, gdy po całym dniu pracy na długie godziny zastygał w adoracji Najświętszego Sakramentu. Przełożeni dość szybko zauważyli też, że brat Marcin ma rzadki dar bilokacji, czyta w sercach i sumieniach oraz autentycznie kocha całe Boże stworzenie. Z tym ostatnim bywały kłopoty bo dokarmiający nawet myszy został wręcz pewnego razu oskarżony o ich sprowadzanie. Wtedy Marcin w duchu posłuszeństwa jednym swoim słowem wyprowadził je wszystkie z klasztoru. Pozostał mu po tym wydarzeniu przydomek św. Franciszka Ameryki i tradycja, że wzywa się go jako orędownika w sprawach plag myszy i szczurów. Ale nie tylko zwierzęta zajmowały jego uwagę. Prowadził klasztorny szpital, który był jednocześnie szpitalem miejskim całej Limy. Oprócz wszystkich potrzebujących, leczył w nim także Indian. Rozdawał ubrania biednym, wykupywał z niewoli Murzynów. Był w stanie siebie samego oddać w zastaw za umęczonego człowieka. Nic dziwnego że św. Marcin de Porres zapisał się w pamięci jemu współczesnych jako Marcin od miłości. Patrona zgody na tle rasowym i tych, którzy z powodu koloru swojej skóry zostali wyrzuceni na margines życia. I pomyśleć, że nie byłoby tego świętego życiorysu, gdyby Marcin de Porres postanowił pracować w wyuczonym za młodu zawodzie. O jaki zawód chodzi? Miał być balwierzem, czyli fryzjerem. Skądinąd z tego powodu jest także ich patronem.