Pierwsza część uroczystości pogrzebowych śp. ks. Wojciecha Łosia odbyła się w kościele św. Józefa Oblubieńca NMP w Krakowie. Mszy św. przewodniczył bp Damian Muskus.
Jak zauważył żegnając zmarłego kapłana, jego koledzy mają jeszcze przed sobą wiele lat bycia wikariuszami, by w końcu usamodzielnić się i zostać proboszczami. Ksiądz Wojciech już dziś natomiast dojrzał do tego, by mając zaledwie 35 lat życia i 10 lat kapłaństwa, zostać wikariuszem Jezusa Chrystusa, który wezwał go do siebie.
Biskup Muskus odczytał też list, jaki do rodziny i wszystkich, którzy znali ks. Łosia, przesłał abp Marek Jędraszewski. Metropolita krakowski napisał m.in., że dziękuje Bogu za życie ks. Wojciecha i każde dobro, którego dokonał w archidiecezji. Zaznaczył także, że nagła śmierć ks. Łosia jest przypomnieniem słów Chrystusa, który mówił, byśmy czuwali, bo w chwili, w której najmniej się spodziewamy, przyjdzie Pan Zastępów.
Ksiądz Tomasz Skotniczy, przyjaciel zmarłego, w homilii przyznał z kolei, że nie powinniśmy wstydzić się łez, które płyną po śmierci ks. Wojtka, ponieważ są one wyrazem naszej wrażliwości. Na łzach nie wolno się jednak zatrzymywać, bowiem Jezus na krzyżu pokonał śmierć.
- Miłość pokonała śmierć i nadal pokonuje, bo choć nie ma obok nas osoby, która była na wyciągnięcie ręki, i którą się kochało, to miłość łączy nas z nią, już tam, po drugiej stronie, gdzie Bóg szykuje dla każdego to, co najpiękniejsze. Dziś też miłość chrześcijańska nas tu przyprowadziła, bo ufamy, że ks. Wojtek jest już w domu Ojca. Wierzymy również, że dusza potrzebuje modlitwy, by się oczyściła - mówił ks. Skotniczy, dziękując Bogu za życie przyjaciela, z którym dzielił radości i trudy kapłańskiego życia.
- Razem pracowaliśmy, spędzaliśmy wolny czas, chodząc po górach, uczestniczyliśmy w góralskiej pielgrzymce - opowiadał, wspominając, że ks. Wojtek lubił muzykę i podróże. Zanim choroba ograniczyła jego aktywność, samochodem przejechał prawie całą Europę. Ostatnim jego planem był wypad w Bieszczady, by się nimi zachwycić i podziwiać ich piękno.
- Nie trzeba mu było wiele do szczęścia. Teraz będzie już pewnie oglądał najpiękniejsze, bo niebiańskie Bieszczady... Najbardziej wzrusza zaś to, jak wiele pięknych owoców jego kapłańskiej posługi dał Bóg. To są owoce jego otwartego serca, dzięki któremu potrafił siać Boże ziarno w sercach innych - podkreślał ks. Tomasz.
Przypomniał także, że ks. Łoś, jak każdy, miał swoje słabości, a ostatnio taką słabością była choroba, z którą toczył prawdziwe boje, i która była dla niego krzyżem ograniczającym możliwości rozwoju wielu talentów.
- Znosił to jednak z wiarą. Bał się śmierci, lecz mówił, że jest na nią dobrze przygotowany. I to było widać w jego oczach, w wewnętrznej radości, pokoju i zaufaniu, którymi zarażał. Bóg zabrał go już do siebie, lecz nam dał nadzieję na powtórne spotkanie z Wojtkiem - mówił ks. Skotniczy.
Ksiądz Adam Podbiera, proboszcz parafii św. Józefa Oblubieńca NMP na nowohuckim os. Kalinowym, gdzie przez ostatnich 6 lat pracował ks. Łoś, zauważył z kolei, że chrześcijanin powinien pozostawić po sobie dobre wspomnienie w sercu każdego człowieka, którego Bóg postawił mu na drodze.
- Nasza obecność i modlitwa są dowodem, że ks. Wojciech pozostawia po sobie dobre wspomnienie w sercu każdego z nas. Wszyscy jesteśmy wdzięczni za jego posługę w tym miejscu, za świadectwo kapłańskiego życia, za zmagania nie tylko z tym, co przynosi ciało, ale jeszcze bardziej z tym, co przynosi duch. Te zmagania przeszedł zwycięsko - mówił, dodając, że gdyby ks. Wojtek wstał teraz z trumny, mógłby powiedzieć za św. Pawłem: "W dobrych zawodach wystąpiłem, wiary ustrzegłem".
- Mam w sobie pewność, że doszedł do kresu swojej drogi po laur zwycięstwa, bo szedł za swoim Mistrzem Jezusem Chrystusem. Doszedł po laur nawet, jeśli ten kres po ludzku jest dla nas za wcześnie, bo w wieku 35 lat. Bóg ma jednak swoją logikę i człowiek dopełnia życia nie w liczbie lat, ale w ilości przebytego cierpienia, troski, zmagania - przekonywał ks. Podbiera, prosząc wszystkich, by zmarły kapłan zawsze żył w ich sercach.