Błogosławieni… Mt 5,3
Uczniom Jezusa przyszła myśl, kto z nich jest największy.
Lecz Jezus, znając tę myśl w ich sercach, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: «Kto by to dziecko przyjął w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto by Mnie przyjął, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki».
Wtedy przemówił Jan: «Mistrzu, widzieliśmy, jak ktoś w imię Twoje wypędzał złe duchy, i zaczęliśmy mu zabraniać, bo nie chodzi z nami». Lecz Jezus mu odpowiedział: «Przestańcie zabraniać; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami».
Idę w Himalaje na szczyt K2. Świat się mną interesuje. Mam sponsorów. Jestem medialny. Idę do Ewangelii według św. Mateusza, rozdział 5 – na Górę Błogosławieństw. Jestem zapomniany. Czasem wyśmiewany. Sponsorują mnie jedynie uboga wdowa i Mateusz celnik. Idę do Mt 5, bo człowiek, który osiągnął szczyt, jest szczęśliwy. Gdy jestem szczęśliwy, endorfiny w moim systemie wartości powodują, że w moim wnętrzu latają motyle. Jestem błogosławiony – szczęśliwy. A wtedy czy mieszkam w pałacu, czy w namiocie, to rzecz ważna, ale mimo wszystko drugorzędna. Jestem szczęśliwy. Dziś. Teraz. A co dopiero tam….