Alleluja i do przodu! Czy nie tak się często mawia w duchu filozofii sukcesu, która to filozofia zadomowiła się nawet w Kościele? Nie martw się. Alleluja i do przodu! Można też posłużyć się cytatem ze św. Teresy z Avila : "Solo Dios basta!" – Bóg sam wystarczy – albo, gdy napotkamy na trudności, powtórzyć za św. Ignacym Loyolą : "Ad maiorem Dei gloriam!" – to wszystko na większą chwałę Boga.
Świętych męczenników Jana de Brebeuf oraz Towarzyszy z zakonu jezuitów brewiarz.pl Alleluja i do przodu! Czy nie tak się często mawia w duchu filozofii sukcesu, która to filozofia zadomowiła się nawet w Kościele? Nie martw się. Alleluja i do przodu! Można też posłużyć się cytatem ze św. Teresy z Avila : "Solo Dios basta!" – Bóg sam wystarczy – albo, gdy napotkamy na trudności, powtórzyć za św. Ignacym Loyolą : "Ad maiorem Dei gloriam!" – to wszystko na większą chwałę Boga. Tyle ewangelizacyjnego coachingu, a jak jest w prawdziwym życiu? W prawdziwym życiu sentencje, nawet te najmądrzejsze nie wystarczają na długo. Na drodze chrześcijańskiego powołania potrzeba sporo pokory i jeszcze więcej wytrwałości. Być może dlatego Jezus mówi w Ewangelii św. Mateusza : kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Jakby na potwierdzenie tych słów Kościół przywołuje dzisiaj sylwetki jezuickich misjonarzy, którzy swoje życie związali z rdzennymi mieszkańcami Kanady. Pozwólcie państwo, że w sposób szczególny poświęcimy uwagę pierwszemu z nich, świetnie wykształconemu potomkowi francuskiego rycerskiego rodu, który trafił do Nowej Francji już w 1625 roku. Pełen wiary, energii i ducha szybko pozyskał sobie serca tubylców. Ułożył nawet słownik indiańsko-francuski i opanował gramatykę tego języka, w którym napisał katechizm. I co? Przez trzy lata ciężkiej misyjnej pracy, prymitywnego życia i nieustannych podróży po kanadyjskich bezdrożach nie zdołał nawrócić choćby jednej osoby. Udało mu się jedynie ochrzcić jedno, słownie jedno dziecko i to w dodatku umierające na jego rękach. Kompletna misyjna katastrofa zakończona ucieczką do Francji przed Anglikami, którzy w wyniku działań wojennych na trzy lata opanowali Quebec. Gdyby ten zakonnik myślał o swoim powołaniu jak o projekcie nastawionym na sukces, powinien już więcej nie opuszczać swojej ojczyzny. On jednak z pokorą i wytrwałością powierzył swoje sprawy Bogu. Dlatego, gdy tylko Anglicy zostali wyparci, ponownie udał się do Kanady i… ponownie przez 3 kolejne lata nic z jego misyjnego zapału nie wyszło oprócz serdecznych relacji z Indianami. Jakby tego było mało, w 1636 roku wszystkie wioski, które go do tej pory gościły, zaczęła dziesiątkować epidemia. No sami państwo powiedźcie czy może być gorszy scenariusz ewangelizacji? A jednak… w tym właśnie momencie coś się zmieniło. Oto nasz dzisiejszy patron widząc umierających dziesiątkami Indian ulitował się i przestał ich wreszcie traktować z góry – jako kogoś, kogo trzeba nauczać. Co więcej, zaofiarował Bogu za nich swoje własne życie. I stał się cud. Nie dość, że choroba przestała zbierać swoje śmiertelne żniwo, ale od 1636 roku, przez kolejne 13 lat, za sprawą wspominanego zakonnika i towarzyszy ochrzciło się 7 tysięcy kanadyjskich Indian. Byłoby ich więcej, gdyby odwieczni wrogowie Huronów - Irokezi - nie dokonali w roku 1649 ich wielkiej masakry, mordując przy okazji posługujących w wioskach jezuitów. Nota bene odwaga dzisiejszego patrona tak zaimponowała najeźdźcom, że po pozbawieniu go życia zjedli jego serce by choćby w części ją przejąć. Czy wiecie państwo kogo dzisiaj wspominamy? Świętych męczenników Jana de Brebeuf oraz Towarzyszy z zakonu jezuitów.