W pewnej parafii w tegorocznych nabożeństwach różańcowych bierze udział grupka dzieci. Aby się o tym przekonać, wystarczy w czasie modlitwy nastawić uszu.
Dziecięce głosy górują nad zdyscyplinowanym chórem odmawiających kolejne zdrowaśki parafian. Wybijają się. Dzieci modlą się bardzo głośno. Chwilami można odnieść wrażenie, że próbują trochę powtarzanie wiele razy tej samej formuły jakoś sobie uatrakcyjnić. Może nawet w jakimś stopniu traktują uczestnictwo w nabożeństwie jak zabawę?
Innych, dorosłych uczestników nabożeństwa, takie podejście może irytować i stresować. Ktoś pomyśli: Jakże to tak? Poważna sprawa, modlitwa, zwracanie się do Boga, wypowiadanie uświęconych słów i formuł, rozważenie wielkich tajemnic dzieła zbawienia i równocześnie jakieś zbytki, dokazywanie, igraszki? Może niech te dzieci, skoro nie potrafią przez trzy kwadranse wysiedzieć czy wyklęczeć, zachowując należytą powagę, zostaną w domu? Albo niech ksiądz zorganizuje dla nich osobne nabożeństwo różańcowe, podczas którego ich brak zdyscyplinowania i zrozumienia, o jak wielkie rzeczy tu chodzi, nie będzie innym przeszkadzał i utrudniał skupienia na modlitwie? Trzeba przecież te maluchy nauczyć, że religia to serio sprawa, a kościół, to nie miejsce do zabawy.
Zasadniczo słusznie. Ale przychodzi mi do głowy w związku z tym ważne pytanie.
Zanim je zadam jeszcze jedna opowieść. Jest pewien chłopczyk. Na oko pięcio, sześcioletni. Już przy pierwszym kontakcie widać, że jest bystry i w lot wszystko łapie. Zna wszystkie podstawowe modlitwy. Jednak, gdy przychodzi moment wykonywania w kościele znaku krzyża, malec robi go... lewą ręką. Oczywiście zaraz się jakiś dorosły znalazł, który postanowił zainterweniować. „Którą rączką robimy znak krzyża?” - zapytał. „Prawą” - odpowiedział natychmiast chłopiec. Jednak poproszony, aby zademonstrował, znów ruszył lewą kończyną. Czyli tą samą, którą bierze łyżkę, którą rysuje, myje zęby i wykonuje wiele innych czynności, jakie większość ludzi wykonuje prawą. Po prostu jest leworęczny i właśnie lewa ręka jest dla niego tą „ważniejszą”. A przecież tak ważny gest religijny, jak znak krzyża, czyni się właśnie nią. Logiczne?
Wcale nie namawiam tutaj, aby zachęcać małolaty do rozrabiania podczas nabożeństw w kościele. Ani nie proponuję, aby od teraz każdy sobie sam decydował, czy żegna się prawą czy lewą ręką. Męczy mnie jednak pytanie, jaki obraz Boga kształtujemy w dzieciach, wprowadzając je w życie wiary. Kogoś, kto nie toleruje w swojej obecności uśmiechu? Kogoś, dla kogo liczą się przede wszystkim poprawnie wykonane sformalizowane gesty? To pytanie niebagatelne, ponieważ dotyczy ich przyszłości.