„Intelektualiści: po co i komu są potrzebni w Pana Boga zwierzyńcu?” – tym pytaniem rozpoczyna Leszek Kołakowski swój esej intelektualistom poświęcony. Każdemu, kto chce zaczerpnąć wiedzy o tej szczególnej kategorii ludzi szkic profesora Kołakowskiego polecam, a na dokładkę książkę Paula Johnsona zatytułowaną – właśnie – „Intelektualiści”.
Zapewniam – jest o czym poczytać. Nie tylko bowiem intelektualne wzloty ale i – może nawet zwłaszcza - upadki intelektualistów dają do myślenia. Sami intelektualiści w sprawie oceny własnej kategorii społecznej zdają się dzielić na tych, którzy podchodzą do niej z niejakim dystansem, i tych którzy traktują własny status aż nadto poważnie. Nie ukrywam, że moja sympatia jest po stronie tych pierwszych. Może dlatego bardzo lubię historyjkę, którą Tony Judt przedstawia w jednej ze swych książek. Opowiada Judt o pewnej diagnozie francuskiego intelektualisty.
Oto dawno, dawno temu paryskiego intelektualistę król wysłał do Anglii, by tam przyjrzał się nowo otwartej linii kolejowej Manchester - Liverpool. I co? „Francuz siedział przy torach, robiąc staranne notatki, a solidna lokomotywa ciągnęła pierwszy w świecie pojazd szynowy tam i z powrotem między dwoma miastami. [I otóż] dokonawszy na podstawie swoich obserwacji sumiennych obliczeń, [intelektualista] przesłał raport do Paryża [o następującej treści] To niemożliwe. Takie coś nie ma prawa działać”. Tony Judt puentuje: „Oto intelektualista francuski w każdym calu”. No właśnie – świadectwo rzeczywistości przekreślone zostaje przez mocne przekonanie intelektualisty. Fakty nie zgadzają się z jego teorią? Tym gorzej dla faktów. Taka postawa wobec świata i tego, co się na nim dzieje jest jaskrawo sprzeczna z mottem, którym Judt opatrzył jedną ze swoich książek – zapożyczył je od wybitnego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa, a brzmi ono tak: „Kiedy zmieniają się fakty, zmieniam zdanie. A Pan?”. A jak jest w Polsce?
Otóż w naszym kraju zdaje się dominować normatywna funkcja bycia intelektualistą. Do niej odwołał się jakiś czas temu prof. Marcin Król pisząc o funkcji mandaryna, tj. intelektualisty, który nie tylko dzięki swoim pracom pisanym, ale także dzięki postawie i poglądach na różnorakie sprawy moralne, obyczajowe, polityczne i kulturalne stanowi wzór dla klasy średniej. Prawda jak pięknie brzmi? Tyle, że pospolitość skrzeczy. I odczuwają to, i rozumieją sami intelektualiści, a przynajmniej – światlejsi z nich. Spójrzmy chociażby na analizę współczesnej sytuacji przedstawioną przez znanego angielskiego filozofa polityki Johna Greya. Zamieściła ją wiele miesięcy temu – co jednocześnie i ciekawe, i – jednak – nieco zaskakujące „Gazeta Wyborcza”. Miejsce publikacji zaskakujące jest dlatego, że postawiona przez Greya diagnoza nie przypomina zwykłego gazetowego zaklinania rzeczywistości przez rytualne wyrzekanie się ksenofobii, rasizmu oraz wszelkich innych moralnych odchyleń. Pisze Grey: „Na globalną zmianę sytuacji liberalne elity zareagowały rozdarciem pomiędzy uporczywym zaprzeczaniem i wizją apokalipsy”. To drugie wiąże się z oburzeniem, że podczas wyborów odrzuca się dzisiaj dość powszechnie ekspercką wiedzę. „Jednak – pisze Gray - rzeczywistość nie potwierdza kompetencji tych, którzy roszczą sobie szczególne prawo do orzekania w kwestiach ekonomii lub polityki. To co uchodzi za fachową wiedzę, składa się w większości ze spekulacji i obalonych teorii, jak te, że drukowanie pieniędzy może być normalną polityką albo że wszyscy na dłuższą metę skorzystają z globalizacji”. I dalej dowodzi angielski filozof, że liberałowie „Byli –[w swoim mniemaniu] awangardą postępowej ludzkości, a stają się bezsilnymi obserwatorami Upierają się [jednak], że recepta na kryzys liberalizmu jest oczywista: więcej tego samego: więcej indywidualizmu”. Dodam od siebie, że podstawowy kłopot liberałów zdaje się wszak polegać na tym, że coraz mniej osób chce ich przesłania słuchać. To dlatego Grey w podsumowaniu swojego szkicu powiada, że „Kruszy się niewzruszona pewność i samozachwyt liberałów. Chronią się w wyobrażonych rzeczywistościach lewicowych organizacji pozarządowych i uniwersyteckich seminariów”. Tyle –w telegraficznym skrócie – John Grey. A wnioski? Cóż, może wielu bohaterom rozważań Greya warto byłoby zalecić repetytorium z czytania – czytania ze zrozumieniem.