Moi rodacy to bardzo zdolny naród. Nie tylko prawie wszyscy mogliby pełnić funkcję selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski, całkiem niedawno – znowu: prawie wszyscy - znali się na lotniczych katastrofach i wielu innych sprawach, o których nie mieli może wielkiego pojęcia, ale za to niewątpliwie mieli straszną ochotę o nich dywagować, o modne kwestie się spierać.
Ostatnią modą w naszym kraju jest znajomość prawa. Tak, w Polsce ostatnio wszyscy znają się na prawie, na interpretacji prawa, a także na prawa stanowieniu. Wszyscy się na prawie bardzo dobrze znają, ba, nawet skłonni są, może aż za bardzo skłonni są uważać swoje poglądy na temat prawa za krystalicznie oczywiste, które każdy jako tako rozumny i przyzwoity człowiek uznać musi za jedyne do przyjęcia. Jak ktoś ma poglądy na ten temat inne – kłótnia, ba nawet awantura gotowa.
Odwołać się do autorytetów? No cóż, w kwestiach stanowienia i interpretacji prawa autorytety prawnicze różnią się niekiedy zasadniczo, różnią się o 180 stopni. Więc jak ktoś ma swoje na prawo poglądy, to sobie wybiera odpowiedni do nich autorytet, a prawnikom reprezentującym poglądy odmienne, miana autorytetu się po prostu odmawia. Jak? Ano na różne sposoby. I tak, gdy jedni złośliwie podkreślają że obecna prezes Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska jest magistrem, zaledwie magistrem, to ich oponenci przypominają, że były prezes Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Stępień też był tylko magistrem, zaledwie magistrem, choć ci, którzy podkreślają zaledwie (zaledwie) magisterium Przyłębskiej bardzo często mówili i pisali o magistrze Stępniu - profesor Stępień. No cóż, niespecjalnie chce mi się babrać w polskiej politycznej piaskownicy, w której królują obelgi, inwektywy - jedne i drugie przetykane mniejszymi czy większymi złośliwościami.
Proponuję namysł nieco głębszy niż przerzucanie się sprzecznymi interpretacjami prawa, z których każde przedstawiać się chce jako oczywista oczywistość. Sięgnąłem ponownie po książkę znakomitego filozofa polityki Leo Straussa, książkę zatytułowaną „Prawo naturalne w świetle historii”. Prawo naturalne to prawo nie stanowione przez człowieka, to prawo nie przez człowieka stworzone, ale w rożnych formach przez człowieka zapisane. Jego refleks znaleźć można chociażby w amerykańskiej Deklaracji Niepodległości – przypomnę: „Za oczywiste uważamy te prawdy, że wszyscy ludzie są stworzeni jako równi sobie, że wszyscy zostali wyposażeni przez Stwórcę w pewne niezbywalne prawa, do których zalicza się prawo do życia, prawo do wolności oraz prawo do dążenia do szczęścia”.
Otóż oprócz prawa naturalnego, którego nakazów złamanie grozi cywilizacyjną katastrofą jest wszak jeszcze inne prawo, prawo pozytywne, to prawo, które stanowi sam człowiek. Jeśli – powiedzmy tak - zawetować prawo naturalne, to stanowienie prawa pozytywnego jest w zasadzie zupełnie dowolne, może przyjąć każdą, dowolną formę. Także zbrodniczą. Można bowiem przyjąć, że jeśli odrzucić prawo naturalne, zakwestionować jego istnienie, to na przykład III Rzesza także mogłaby być uważana za państwo prawa. Jakie prawo tam obowiązywało – to wiemy z historii. Bo jeśli wszystkim prawom przypisuje się charakter pozytywny, to znaczy dowolnie stworzony przez człowieka, to o prawie decyduje wyłącznie arbitralny prawodawca i sądy poszczególnych krajów. Pisze Strauss: „A jednak znamienne jest, że niekiedy z konieczności mówimy o niesprawiedliwych prawach i niesprawiedliwych wyrokach. Wydając takie opinie, zakładamy, istnienie normy słuszności niezależnej od pozytywnego prawa i wyższej od niego; [na podstawie tej normy, tj. właśnie normy prawa naturalnego możemy zatem oceniać prawo pozytywne".
Tyle teorii. A pospolitość? A pospolitość, jak zawsze, skrzeczy. Są wszak orzeczenia i wyroki sądów, które – mówiąc kolokwialnie – urągają ludzkiemu poczuciu sprawiedliwości. Jan Widacki w tygodniku „Przegląd” („Tu nie chodzi tylko o obronę sądów”, nr 28 [966] 9-15. 2018) wyjaśniając niezadowolenie z polskiego sądownictwa przekonuje, że: „truizmem jest, że z wymiaru sprawiedliwości, nawet najlepiej działającego, zawsze niezadowoleni są skazani i ich rodziny, którzy uważają, że wyrok był albo całkiem niesłuszny, albo przynajmniej za surowy. Niezadowoleni są też pokrzywdzeni, z reguły uznający wyrok za zbyt łagodny. W sprawach cywilnych czy gospodarczych z zasady połowa sadzących się przegrywa, zasilając rzeszę niezadowolonych”. Ale profesor Widacki chyba jednak zbyt upraszcza sprawę. Wszak zdarzają się orzeczenia i wyroki, które bulwersują, ba, oburzają nie tylko osoby w sprawie zainteresowane, ale po prostu opinię publiczną. W felietonie, który niejako z definicji powinien podawać nawet trudne sprawy w sposób lekki, łatwy i przyjemny nie podejmę się streszczania całości wywodu Straussa – zaciekawionych odsyłam do jego książki. Mam jednak nadzieję, że udało mi się pokazać w sposób w miarę przystępny jedno – stanowione przez człowieka prawo ma nad sobą prawo wyższe, prawo naturalne. Jeżeli się istnienie prawa naturalnego odrzuci – prawo pozytywne może przybrać każdą postać, także zbrodniczą. I dalej będzie przez swoich twórców nazywane i uznawane za prawo. Tak, określenie „pozytywne” w przypadku prawa pozytywnego nie zawsze jest, by tak rzec, pozytywne w sensie kolokwialnym. Niekiedy skutki, które za sobą niesie prawo pozytywne mogą być nawet bardzo negatywne.