Dziś pewien ksiądz po raz kolejny przypomniał mi podczas tak zwanej duchowej rozmowy, że w miłość trzeba zawsze wpisywać straty. Oczywiście do głowy przychodzi mi teraz pierwszy, najważniejszy przykład jaki dał nam Pan Jezus, który tak nas pokochał, a potem dla nas stracił życie.
Kiedy do człowieka dociera, ile Bóg dla nas poświęcił, powinien poczuć się ogromnie wartościowy, że jest tak kochany. Jednak, wracając do strat, trzeba przyznać, że tak bardzo boimy się miłości, może dlatego, że gdzieś w swoich głębokościach, z których o nią nieustannie wołamy, czujemy, że czyni nas bezradnymi i podatnymi na zranienia. A jednak bez miłości nie udało by się nam nic, absolutnie nic, jak śpiewa znany piosenkarz. Poza tym trudno sobie wyobrazić, że na tej ziemi żyje ktoś, kto nigdy w życiu nie kochał.
– Najważniejsze to być człowiekiem zdolnym do miłości. Wszyscy boimy się miłości dlatego warto wiedzieć, że aby ten strach pokonać, trzeba się w nią rzucić jak w wodę i zacząć pływać. Miłość oddala strach, no, bo czy warto się bać odwiedzenia kogoś, kto jest samotny? Taka radę, jedną z cenniejszych w moim dziennikarskim życiu, dał mi niesamowity Jean Vanier, nazywany „przyjacielem wykluczonych”, współczesny mędrzec, u którego wielu zasięga rady. Kilkadziesiąt lat temu w Trosly pod Paryżem założył wspólnotę „Arka”, w której opieką nad niepełnosprawnymi intelektualnie zajmują się dzielący z nimi życie pełnosprawni asystenci.
Podczas dwóch wywiadów z Jeanem też zasięgałam u niego rad, a jego odpowiedzi do dziś brzmią mi w uszach i pomagają zrozumieć świat. Przypomniałam sobie te spotkania kiedy kilka dni temu było głośno o twórcy „LArche” w mediach przy okazji świętowania jego 90-tych urodzin. Oczywiście, przeżywał je ze swoimi niepełnosprawnymi, w niedużej wiosce położonej
Kiedy gościł nas – mnie i mojego kolegę fotoreportera, na swojej farmie w Trosly, przyznał, że bardzo cieszy się z naszej obecności i stara się ją jak najlepiej świętować. Bo liczy się każda chwila życia i umiejętność jej świętowania.
- Niepełnosprawni umysłowo są szaleni w byciu prawdziwymi - mówił nam. - Nie kieruje nimi pragnienie władzy czy dominacji, tak jak to się dzieje z resztą naszego społeczeństwa, biorącego udział w nieustannym wyścigu szczurów. Oni po prostu cieszą się tym, że są. A bycie smutnym jest mało pociągające. Upominał nas, że trzeba przekazywać innym dobrą nowinę o tym, że życie jest radością. Upośledzeni umysłowo po swojemu pokazują światu prostotę i szczerość serca, a co za tym idzie – swoją naiwność, ale też i to, jacy naprawdę są. Dlatego nikomu nie udaje się ich wcisnąć w ramy naszego skostniałego świata.
Podczas tamtej, pamiętnej dla mnie rozmowy, Jean Vanier uświadomił mi też, że warto zadać sobie trud patrzenia na spotykanych ludzi nie przez pryzmat tego, czym się zajmują zawodowo, bądź czym się nie zajmują, albo jakie pełnią role społeczne. Najważniejsze, żeby odkrywać jaki jest świat duchowy.
- Za upośledzonym psychicznie kryje się on sam, za dziennikarką „Gościa Niedzielnego” jesteś ty – powiedział mi założyciel „Arki”. - Za każdą funkcją pełnioną społecznie czy zawodowo kryje się osoba z całym swoim światem. A najgłębsza prawda o osobie, którą wszyscy możemy u siebie odkryć, to zdolność do bycia kochającym, pokornym i niemającym ambicji, żeby wszędzie i zawsze być najlepszym. Każda osoba, odkrywając swoją prawdę, zaskakuje innych i siebie. Jako dziennikarka jesteś zaskakująca, ale staram się zobaczyć, jaka osoba kryje się za dziennikarką. Pomagamy sobie wzajemnie być sobą, ale jednocześnie żyjemy w społeczeństwie i musimy starać się dobrze wypełniać swoje funkcje.
Kiedy powiedziałam Jeanowi, że, jako dziennikarka zwykle nie mogę się przyznawać do swojej słabości i staram się wypaść dobrze zadając mądre, przemyślane pytania, uśmiechnął się i powiedział: - A może te twoje pytania, które wydają ci się najgłupsze, są właśnie najlepsze? Może największej prawdy o drugim i sobie dowiesz się, kiedy się pomylisz, kiedy ci coś nie wyjdzie?
Te słowa sprawiają, że co tydzień mówię do Państwa z nadzieją, że w słabości moc się doskonali.