Polska jest rajem dla podających się za przewodników górskich hochsztaplerów. Płacimy duże pieniądze za iluzję bezpieczeństwa podczas tzw. wypraw partnerskich.
Pod koniec czerwca 2018 r. w masywie Mont Blanc zginęła polska turystka, która nie planowała nawet zdobycia szczytu. Chciała jedynie dotrzeć do pierwszego schroniska i tam czekać na swojego partnera. Oboje byli uczestnikami zorganizowanej wyprawy komercyjnej. Do tragedii doszło w kuriozalnych okolicznościach. Kobieta spadła z drogi prowadzącej do schroniska Tête Rousse na skutek poślizgnięcia się na płacie śniegu. Zginęła na miejscu. Mimo że grupa szła pod opieką organizatora wyprawy, nie miała założonych raków, nie była też asekurowana przez lidera ekspedycji. Człowiek ten, według miejscowych przepisów, nie miał prawa prowadzić klientów na szczyt. Po tym wypadku na nowo rozgorzała dyskusja o tzw. czarnym przewodnictwie i wyprawach partnerskich, czyli ekspedycjach (przede wszystkim w góry wysokie), w których za udział uczestnicy płacą duże pieniądze, jednak w zamian nie otrzymują opieki wykwalifikowanych przewodników, a jedynie organizację logistyki. Równocześnie całą prawną odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo klienci biorą na siebie. W ostatnich latach kilkakrotnie dochodziło do śmiertelnych wypadków, w których turyści padali ofiarą braku profesjonalizmu „czarnych przewodników”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.