Mongolia, gdzie przebywa wolontariuszka z naszej diecezji, to kraj kontrastów. Dla niej to także miejsce spotkania z osobami z całego świata zaangażowanymi w misje.
Już ponad tydzień to właśnie tam Magdalena Kubińska pomaga w pracy misjonarzom. Jakie są jej pierwsze wrażenia? – Z jednej strony widać tu ogromną przepaść pomiędzy ludźmi bogatymi a biednymi. Jedni mieszkają w apartamentach, wieżowcach, które budują na potęgę Chińczycy, inni z wielodzietnymi rodzinami w jurcie o średnicy może 5-7 m. Miasto jest niesamowicie głośne i zakurzone, ale jadąc ulicą, widzi się dookoła zieleń i wzgórza. I krowy czy konie spacerujące poboczami – opowiada.
Jej koleżanka Agata ma porównanie z tym, co już wcześniej widziała w zatłoczonych Indiach, jednak tu wydaje się jeszcze bardziej tłoczno i przejście przez drogę jest niemal niemożliwe. – Jest to na tyle trudne, że jedno z wyjść do sklepu, który jest 200 m stąd, trwało prawie 40 minut. Różnice w statusie społecznym widać po samochodach, ale to zjawisko powszechne nawet w Polsce – dodaje.
Zwraca jednak szczególną uwagę na różnorodność osób, które trafiły tu do pracy misyjnej. – To prawdziwa wieża Babel. Od kiedy przyjechałam, miałam okazję poznać tu już misjonarzy z Chin, Indonezji, Timoru Wschodniego, Wietnamu, Indii, Korei Południowej, Czech, Japonii, Kanady czy Szkocji. Szkoda, że nie ma jeszcze żadnego powołania z samej Mongolii, w której katolicyzm skończył już 25 lat – martwi się.
Jedzenie? – Jest podobne do naszego, choć jedzą strasznie tłusto – co nie jest smaczne. Ostatnio był ryż z gulaszem. Siedzieliśmy przy stole i br. Andrew zapytał, czy nam smakuje. Odpowiedziałyśmy, że tak, to nam odpowiedział, że to królik, którego widziałyśmy dzień wcześniej... Zrobiło nam się smutno, ale to i tak miła odmiana, bo niemal na okrągło podają nam baraninę – mówi Magdalena.
W codziennej pracy dziewczyny z Dolnego Śląska, podobnie jak inni misjonarze, spotykają się również z wieloma trudnościami – np. z biurokracją i niechęcią wobec wierzących.