Czarne opanowała Pustynia Miast. 50-osobowa grupa młodzieży wraz z salezjanami ruszyła na rynek, osiedla, do parku, DPS i więzienia. Młodzi śpiewali, odgrywali scenki, modlili się i... leżeli krzyżem.
- Młodzi przenoszą swoje życie do świata wirtualnego. Żeby ich stamtąd wyciągnąć, nie da się ich podejść starymi metodami, trzeba szukać nowych - mówi o emigracji z Czarnego, także tej wirtualnej, ks. Włodzimierz Skoczeń, proboszcz tamtejszej parafii pw. Wniebowzięcia NMP.
Stąd pomysł, by w pierwszych dniach wakacji młodzi z Czarnego spotkali na swoich osiedlach i w parku rówieśników, którzy zainspirują ich wiarą i radością z bycia Kościołem (zaraz po tym, jak zaprezentują się mieszkańcom podczas niedzielnych Mszy św. w kościele).
Każda akcja Pustyni Miast zaczyna się od zaciekawienia działaniem grupy, co ważne - dużej grupy. Krzyż ułożony z 50 osób leżących krzyżem na rynku w Czarnem (by pokazać, że Bóg ukochał tę ziemię) robi wrażenie, dołączają się nawet niektórzy mieszkańcy. Podobnie skandowane pod blokami hasła na cześć Chrystusa i św. Jana Pawła II, porwanie w mig do tańca kilkudziesięciu staruszków w DPS, energetyczna muzyka w parku, świadectwo nawrócenia złożone w więzieniu.
- Idziemy z odwagą do każdego, czy to żul, czy nastolatek. Ważne, by o Bogu mówić prosto: słowami, scenkami teatralnymi, katechezą - tłumaczy ks. Bartłomiej Przybylski, moderator ruchu PM. I, używając żargonu, dodaje: - Szukamy form, które wjeżdżają na serce i na banię. Płaczemy, słuchając świadectw, skaczemy, integrując się z ludźmi. To skraca dystans i daje potężną porcję nadziei.
Pewnie, że łatwiej w DPS, kiedy co prawda zielonowłosa, ale za to uśmiechnięta od ucha do ucha Olimpia łapie za wózek inwalidzki jednej z seniorek i w tłumie kilkudziesięciu par wiruje z nią w radosnym tanie. Trudniej "na cyplu" w miejskim parku, gdzie co prawda ewangelizatorzy gromadzą ponad 50 widzów, ale ci najmłodsi są sceptyczni. - Najpierw patrzą na nas jak na wariatów, ale ciekawi ich, co się dzieje, dlaczego jest głośno, dlaczego gra muzyka. Wczoraj na wieczorną ewangelizację przyszła tam grupka chłopaków, takich koło dwudziestki - opowiada Kacper Gozdera z Debrzna, który już trzecie wakacje z rzędu angażuje się w salezjańskie misje. - Stali i obserwowali nas. Niechętni. Zdziwieni. Ale kiedy padło pytanie: "Czy możemy się za was pomodlić?", wszyscy tego chcieli. A za co? Każdy za to samo: za rodzinę.